sc Agonia bogów: schyłek mitologii: Opowiadanie 1
Layout by Scar

wtorek, 16 czerwca 2015

Opowiadanie 1

Sycylia, współcześnie
                               
*** Bellona
                Otrzepałam swoje spodnie. Całe się zakurzyły. Tak to jest, gdy w lecie biega się po polnych drogach. Cóż, w dodatku na Sycylii, gdzie temperatura w ciągu dnia przekracza trzydzieści stopni. Ale co mogę poradzić? W takim klimacie się urodziłam i żyłam tyle lat, chociaż często korci mnie, aby zwiedzić coś innego niż tylko Włochy. Matko, kiedy ja ostatnio opuszczałam granice mego rodzinnego państwa? Było to chyba w roku… 115, w Królestwie Partów. Czyli dzisiejszy… Iran? Coś takiego. Och, aż tęskni mi się za tamtymi czasami… Brakuje mi tamtych zwykłych, tradycyjnych wojen, kiedy to walczyło się z honorem, czysto, z samą bronią białą. A teraz? Teraz wszyscy używają jakiś pistoletów, na których kompletnie się nie znam. Jedynie potrafię rozróżnić pistolet krótki od długiego, nic więcej. Wiem, aż wstyd, ale co ja poradzę. Nie urodziłam się w tym wieku i chyba nigdy do końca się tutaj nie odnajdę. Przynajmniej samej jest trudno. Cóż…

                Ale i tak jestem tutaj w innej sprawie. Muszę złapać tego popaprańca, Marsa. Idiota chce uaktywnić tutejszy wulkan i zniszczyć całą wyspę. Tylko takiemu bałwanowi jak on przyszłoby coś takiego do głowy. A po co to wszystko? Aby świat poznał zemstę wielkiego boga wojny, ojca pierwszego założyciela Rzymu. Co za bezsens. Jak w jakiejś taniej parodii.
                Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w drogę powrotną do hotelu. Wewnątrz się wykąpałam i przebrałam w coś normalnego. Może i mają tutaj ciekawe, ładne stroje, ale te ze starożytności były zdecydowanie o wiele wygodniejsze i bardziej praktyczne. Przynajmniej jak ktoś cię zaatakował, to jeszcze było można z miejsca się jakoś obronić, a w tym? Zero szans, śmierć na miejscu. Jeszcze w niektórych spodniach trzeba się bać, aby klinu nie wysadziło, bo wtedy byłby obciach chyba na całe pobliskie miejscowości. Ale nie mi zmieniać świata.
                Ścisnęłam krzyżyk, który swobodnie zwisał z mojej szyi. Lubię go ściskać, gdy przypominam sobie stare czasy, a wtedy od razu przechodzi mi tęsknota za tymi barbarzyńskimi czasami. Teraz jest lepiej, o wiele lepiej.

                Po południu byłam pod wulkanem Etna. Rozejrzałam się. Ani śladu jakiegokolwiek człowieka. Idealna pora, aby doprowadzić wulkan do wybuchu. Westchnęłam, przygotowałam się na to emocjonalnie i poszukałam jaskini, która mogła prowadzić do środka. Nie było trudno. Oczywiście była zasłonięta, aby żaden człowiek tam nie wszedł, bo mogłoby być kiepsko, ale w końcu to ja, Marsa i Minerwa* tak ukryliśmy to wejście. I bardzo dobrze. Przez wieki nikt nie wszedł do środka. Aż do teraz…
                Wewnątrz od razu uderzyło we mnie ciepło i duchota. Początkowo ciężko było mi oddychać, lecz z czasem przyzwyczaiłam się do tego. Im głębiej, tym robiło się goręcej, ale w końcu to wulkan pełen lawy.
                Przy samym końcu korytarza znalazłam go. Stał przed wejściem i uśmiechał się perfidnie. Jak ja nie cierpiałam tego jego uśmieszku, gdy walczył na wojnie. Wtedy siał sam zamęt i chaos. Ciężko było go pokonać, gdy wpadł w bojowy szał, a jeszcze trudniej było mu wybić jakiś głupi pomysł z głowy. Także było teraz.
                Próbowałam go odwieść od tego pomysłu, ale uparł się, bo w końcu Rzym to jego i tylko jego miasto. I co takiemu zrobić?
                - Marsie, spróbuję jeszcze raz przemówić ci do rozsądku. Zastanów się, co robisz, a jeżeli nie zostawisz tego wulkanu w spokoju, to będę musiała cię zabić - spojrzał na mnie i uśmiechnął się jeszcze szerzej, jak psychopata.
                - Och, moja ukochana, ty się nigdy nie zmienisz, prawda? Pomyśl tylko, tyle razy proponowałem ci małżeństwo, a ty zawsze mi odmawiałaś. Nawet nie wiem dlaczego, nigdy mi nie powiedziałaś. Może teraz, w ostatnich chwilach swojego życiami powiesz mi?
                - Boże, Marsie, przecież mówiłam ci, że nie chcę mieć takiego męża, jak ty. Jesteś nieodpowiedzialny, walnięty i nic do ciebie nie czuję. W dodatku przecież wiem, że miałeś romans z Wenerą**.
                - Tak, Wenus była cudowna, pełna kobiecości, nie to co ty. Ale niestety była już z Wulkanem. A teraz pozwól, że zabiję cię własnym mieczem! - wtedy Mars przemienił się, a jego złoty miecz leciał prosto w moją stronę.

*** Loki
               
                Byłem już pod wulkanem Etna. Michał wspomniał, że znajduje się tutaj jakieś tajne wejście, które prowadzi prosto do wnętrza wulkanu. Oczywiście jestem na tyle mądry i sprytny, że znalazłem je natychmiast. Duchota i wysoka temperatura były nie do wytrzymania. Mimo, że tyle już jestem na Midgardzie***, to wciąż nie mogę przyzwyczaić się do pewnych rzeczy, jak właśnie taka duchota czy wysoka temperatura. Wychowałem się w klimacie umiarkowanym i to nieco zimniejszym, a nie tam, gdzie słońce najbardziej praży. Istne piekło. W dodatku jestem potomkiem Lodowych Olbrzymów, w moich żyłach płynie zimna krew.
                Ciemno tam nie było, raczej panował półmrok, więc wszystko doskonale widziałem. Im bliżej środka, robiło się coraz jaśniej. Mam tylko jeden cel. Zabić Aresa, który podobno chce uaktywnić wulkan. Grecki idiota. Przez niego mam zmarnowany cały wieczór, o ile oczywiście tutaj jest, bo jak nie, to żegnaj wolny weekendzie!
                Wreszcie znalazłem się prawie w samym środku. Było tutaj jasno, ale bardzo, bardzo gorąco. Co chwile ocierałem pot z czoła. Jednak Aresa ani śladu. Odwróciłem się i zacząłem iść w drogę powrotną, gdy usłyszałem cichy, stłumiony jęk. W mojej ręce automatycznie pojawił się krótki nóż do rzucania. Rozejrzałem się po naprawdę niewielkiej grocie, gdy wtedy ujrzałem źródło tego dźwięku.
                Przy ścianie siedział jakiś człowiek. Na ciele miał wiele ciętych ran. Tylko nieliczne głębsze. Tylko… ta postać miała na twarzy maskę. Żelazną maskę. Człowiek ledwo oddychał.
                Podszedłem i dopiero wtedy spostrzegłem po kształtach, że to kobieta. Ale na pewno nie zwykła. Biła od niej aura. Specyficzna aura, którą odznaczali się tylko jacyś bogowie. Ostatnio na jednej z misji znalazłem jakieś jabłka ze świętego gaju, które pozwalają wykryć bogów. Niedawno zjadłem jedno, bo byłem głodny. Pewnie dlatego teraz widzę jej aurę. Ale co zrobić? Zabić? Przecież nie wiem, czy mogę. Tylko Michał decyduje kogo się pozbyć. Kurde, nie wiem, co mam zrobić. Miałem Aresa sprowadzić żywego, a tutaj znalazłem tylko jakąś okaleczoną boginię.
                Podniosłem nieprzytomną, przerzuciłem ją sobie przez ramię i wróciłem do auta. Włożyłem ją do bagażnika, zawiązałem oczy chustą (a raczej dziurki od maski, gdzie powinny być oczy), po czym ruszyłem z powrotem.
                Na miejscu skułem jej ręce z przodu oraz nogi, a drugi koniec łańcucha wziąłem do ręki. Lepiej mieć takie rzeczy przy sobie, w szczególności, jeżeli ma się taką prace jak moja.
                Dziewczyna akuratnie się obudziła, lecz w ogóle się nie wyrywała.
                - Coś ty mi zrobił? - spytała zjadliwie wstając. Miała na sobie czerwono-czarną koszulę w kratę, skurzane legginsy oraz czerwone buty z materiału na… około dziewięciu centymetrowym obcasie.
                - Tylko zawiązałem ci oczy i zakułem w kajdanki, i ostrzegam, trzymam w dłoni od nich łańcuch, więc nigdzie nie uciekniesz, najwyżej przewrócisz się, a ja będę targał cię po ziemi. Bądź grzeczna, a ja nic ci nie zrobię.
                - Za miły to ty nie jesteś - odparła. - Mogę przynajmniej wiedzieć, gdzie idziemy?
                - Do archanioła Michała, który osądzi, co z tobą zrobić.
                - Super. Czyli mam zacząć już się modlić?
                - Jak chcesz, to twoja sprawa - rzuciłem i pociągnąłem ją za sobą.
                O dziwo cały czas szła posłusznie. Może się boi, albo jest na tyle inteligentna, aby nie próbować żadnych sztuczek.
                Zatrzymałem się w bezpiecznej odległości, gdyż usłyszałem szum skrzydeł. Tak, już raz miałem możliwość stania zbyt blisko, gdy Michał „lądował”. Przede mną wyrosła potężna sylwetka sześcioskrzydłego anioła. Na sobie miał białą, zwiewną togę przepasaną w biodrach złotym pasem, krótkie blond włosy, niebieskie oczy i oczywiście jasna, wręcz świecąca karnacja. W końcu to anioł. Nieskazitelnie czysty, ale tak naprawdę to chyba na koncie ma więcej większych zabójstw niżeli ja.
                Patrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja odpowiedziałem wzruszeniem ramion i pociągnięciem łańcuch, aby bogini zbliżyła się.
                - Kto to jest?
                - A bo ja wiem. Jakoś nie pytałem. Ale znalazłem ją wewnątrz wulkanu Etna. Po Aresie ani śladu, a ona jest boginią, więc pomyślałem, że przecież jej nie zostawię. Jeszcze kiedyś będziesz kazał mi ją znaleźć, więc lepiej od razu było mi ją złapać i przywieść tutaj.
                - Jeżeli mieliście kłopoty z Marsem, to już nie musicie się nim martwić - wtrąciła dziewczyna.
                - Nie Marsem, a Aresem - poprawił ją Michał.
                - Ale z was idioci. Nie wiecie, że tak naprawdę bogowie rzymscy i greccy to te same osoby? Więc jeżeli chcieliście zabić Aresa, to tym samym chcieliście zabić Marsa.
                - Kim jesteś? - spytał Michał kierując w jej stronę groźne spojrzenie.
                - Bellona, znana także jako Enyo - odpowiedziała dumnie.
                - Świetnie, a więc ciebie też trzeba zabić - rzekł Michał, a wtedy w jego ręce pojawił się ognisty miecz. Specjalna broń Michała, która jest w stanie przeciąć każdego i wszystko.
                Dziewczyna nawet nie drgnęła, ale czułem to, że wie, co się dzieje. Michał zamachnął się mocno swoim mieczem. Ostrze, niczym strzała wypuszczona z łuku, sięgnęła jej ciała. Nagle w mojej głowie zadźwięczał dziwny dźwięk, jakby ostrze miecza uderzyło w grubą, metalową ścianę. Spojrzałem, a Michał leżał na ziemi, a obok niego miecz. Spojrzałem na dziewczynę, ale ona nawet nie zmieniła swojej pozycji. Pewnie użyła jakiegoś zaklęcia. Ale aż tak mocnego? To nie możliwe. Żaden z pogańskich bogów nie ma takiej mocy, po prostu żaden.
                Michał podniósł się z ziemi i podszedł do niej. Był naprawdę rozwścieczony. Jestem pewien, że gdyby mógł, to rozszarpałby ją na strzępy.
                - Jesteś chrześcijanką? - spytał podchodząc do niej tak blisko, że na pewno czuła jego obecność.
                - Ochrzczoną - czułem, że się uśmiecha.
                - Rozkuj łańcuchy na nogach i rękach, ale kajdanki zostaw i zdejmij opaskę z oczu - wykonałem polecenie. - Kim jesteś?
                - Bellona, pierwotnie rzymska bogini wojny. Uosobienie gwałtu, przemocy, siły i zwycięstwa w wojnach. W Grecji niegdyś zwana Enyo, a także w Rzymie „dawczyni zwycięstwa”.
                - Zdejmij maskę!
                - Przykro mi, ale nie mogę zrobić tego ja. To jest moja pokuta i musi zrobić to jakaś osoba z zewnątrz.
                Michał sięgnął dłonią, aby zedrzeć z jej twarzy maskę, ale ta się cofnęła o krok unikając jego dotyku.
                - Jeżeli chcesz ją zdjąć, to musisz najpierw mnie pokonać.
                - Świetnie, dawno nie miałem okazji powalczyć trochę na poważnie.
                Miałem ochotę gwizdnąć z uznaniem, gdy zobaczyłem, jak dziewczyna cofa się dwa kroki do tyłu i jednym, mocniejszym szarpnięciem rozwaliła kajdanki. Potem zapewne wypowiedziała zaklęcie, gdyż dookoła niej zaczęły latać jakieś złote, czerwone i czarne iskierki, a potem oślepiające światło wypełniło całe pomieszczenie.
                Dziewczyna miała na sobie metalowy gorset ze złotymi dodatkami, a w biodrach przepasana była dwoma, grubymi i skurzanymi pasami ze złotymi klamrami. Biodra miała przepasane czerwoną… szmatą? Nieco postrzępioną. Uda miała zasłonięte skurzanymi ochraniaczami, a kolana i golenie nakryte metalowymi ochraniaczami ze złotymi kolcami i zakończeniami. Gołe stopy okryte krótkimi rzymiankami. Na lewym barku miała potężny ochraniacz, prawie taki sam jak u goleni i kolan. Zewnętrzna strona rąk także była okryta metalowymi ochraniaczami, lecz te miały na sobie złote, wijące się kształty. Od prawego barku odchodziła jej czerwona, postrzępiona peleryna.
                Zapowiadała się świetna i ciekawa walka, dlatego stanąłem w bezpiecznej odległości i oglądałem jej przebieg.

***Bellona
               
                Michał ruszył na mnie ze swoim mieczem. Naprawdę piękna broń. I na pewno śmiertelna. Nie chciałam się o tym przekonywać na własnej skórze, dlatego wypowiedziałam zaklęcie i w ostatniej chwili obroniłam jego atak swoim potężnym, dwuręcznym mieczem (i tak dzierżyłam go w jednej). Archanioł atakował jak szalony, jego uderzenia były szybkie, silne i precyzyjne, ale nie jednokrotnie walczyłam z osobami tego poziomu. Wszystko pięknie obroniłam, w odpowiednim momencie wyszeptałam kolejne zaklęcie i zamiast miecza, w mojej lewej ręce pojawiła się złota, okrągła tarcza. Odepchnęłam nią Michała, potem wróciłam do miecza i wykonałam sekwencję cięć. Mój przeciwnik oczywiście obronił to bez najmniejszego problemu. Teraz zaczął się prawdziwy taniec mieczy. Po pomieszczeniu co sekundę przechodził dźwięk uderzanego o siebie żelaza. Matko, jak brakowało mi tego dźwięku, jak dawno nie stoczyłam tylu walk w tak krótkim czasie. Cóż, dwie walki w przeciągu dwóch-trzech dni to naprawdę dużo biorąc pod uwagę, że od ponad dwóch wieków nie walczyłam mieczem ani żadną inną bronią.
                Walka trwała w najlepsze. Zdążyłam już się porządnie rozgrzać i wkręcić, dlatego walka nie była już dla mnie śmiertelnym pojedynkiem, a pełną fascynacji zabawą. Zaczęłam zastanawiać się nad użyciem nóg, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie, gdyż przez to mogę za szybko wygrać.
                Michał jednak wyprzedził mnie. Zajęta blokowaniem jego ciosów mieczem uderzył mnie golenią w udo. Wprawdzie poczułam tylko lekki ból, ale i tak sprawiło to, że uklękał na jedno kolano, a wtedy on rzucił się na mnie powalając na ziemie. Szybko zareagowałam i odepchnęłam go nogami za siebie, a sama w oka mgnieniu podniosłam się, luźno wstałam i oparła miecz na prawym barku.
                - Masz już dość?
                - No coś ty, dopiero się rozgrzałem - rzucił Michał, po czym wzbił się w powietrze i zaplanował atak z góry.
                Wystawiłam miecz, aby odparować uderzenia, gdy wtedy Michał zmienił nagle tor ruchu i, dzięki mojej szybkiej reakcji, drasnął mnie tylko w brzuch przebijając się przez zbroję.
                Nie pozostałam mu długo winna, teraz pełną parą używałam swojego miecza, a także różnych kopnięć, których zdążyłam nauczyć się przez lata. Mój przeciwnik był tak dobry, że po niespełna dziesięciu minutach byłam wykończona. On zresztą także. Gołym okiem widziałam, że nasze ruchy nie są już tak silne i szybkie, a Michał całkowicie przestał wzbijać się w powietrze.
                Czekałam na odpowiedni moment, aby zakończyć całą tę farsę. Wreszcie znalazłam. Archanioł złapał miecz w obydwie ręce, aby udać, że uderza mnie w lewy bok, a tak naprawdę zakręcić potem półkole, że niby uderza w prawy bok, a potem dalej skierować cios na lewy. Wiedział, że mój refleks pozwoli mi obronić uderzenia na prawy, ale nie będę spodziewać się na lewy.
                Było tak, jak powiedziałam. Przygotowałam się na ostateczne starcie. Miecz zaczynał zataczać półkole, wtedy ja szybko upadła na swoją dłoń wykonując nogą półkole i przewracając Michała.
                Zanim on zdążył podnieść swój miecz, ja położyłam mu nogę na klatce piersiowej i przystawiłam ostrze miecza do gardła. Było ciężko, ale udało się.
                - Wygrałam - wychrypiałam pomiędzy głębokimi oddechami.
                Niespodziewanie coś wytrąciło mnie z równowagi wybijając tym samym broń z ręki. Było tak szybkie, że nawet nie zdążyłam ujrzeć, co to było. Zdążyłam uchronić rękami twarz przed zetknięciem z podłożem. Nie umknęło mojej uwadze, że… czułam się goła na twarzy. Nie było maski. Nie było tego charakterystycznego ciężaru na mojej twarzy. Ucieszyłam się. Wreszcie pozbyłam się tego cholerstwa.
                Pomału, wycieńczona, odwróciłam się na plecy podpierając łokciami. Przede mną stał mężczyzna, którego nie widziałam do tej pory. Miał czarne, zaczesane do tyłu włosy sięgające do ramion. Jego przystojna, pociągła twarz była blada, wysoko umieszczone kości policzkowe, a szmaragdowe oczy wpatrywały się w moją maskę. Na sobie miał czarno-złotozielony płaszcz sięgający prawie do ziemi i z tego samego kroju koszulę i spodnie.
                Przełknęłam ślinę. Co to, do diabła, za facet?!

*** Loki

                Cholera! Nie tak miało być! Michał miał ją pokonać i zdjąć tą pieprzoną maskę! Jestem straszcie ciekawski i muszę zobaczyć, co jest tam pod nią!
                Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Dzięki swoim mocom wytrąciłem jej broń z ręki, przewróciłem i jeszcze zdążyłem zerwać maskę z twarzy. Mistrzostwo!
                Dziwna maska. Ciężka, lecz także elastyczna. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Jednak bardziej interesowało mnie to, co było pod nią, dlatego spojrzałem na właścicielkę.
                Była… przepiękna.
                Miała jasnobrązowe włosy - nawet może trochę rude. Mleczna karnacja, pełne usta; przejrzyste, orzechowe oczy. Widać, że to rzymska, czy tam grecka bogini. To oni należą do najpiękniejszych. Ale ona… Widziałem wiele bogiń z tej religii, jednak żadna nie była piękniejsza od niej.
                Kobieta wpatrywała się we mnie zdziwiona. Jakie to dziecinne, że nikt nie potrafi ukryć swoich uczuć. Bez problemu rozpoznałem zdziwienie, złość, a także zafascynowanie patrząc na jej twarz. Czy tylko ja na tym świecie umiem ukrywać swoje emocje pod maską obojętności?
                - Świetnie walczysz - podałem jej rękę.
                - A ty nieźle oszukujesz - bystre spostrzeżenie, uśmiechnąłem się łobuzersko. Takich pochwał to ja mogę słuchać dniami i nocami.
                - Pozwól, że się przedstawię. Loki, nordycki bóg kłamstw i oszustw. Zwą mnie także Kłamcą.
                - Dobrze wiedzieć. Zapamiętam, aby nie grać z tobą w pokera - zaśmiałem się. Już lubię tą kobietę. Jej ironiczne poczucie humoru jest na wagę złota.
                - Dobrze, gołąbeczki, starczy już tego dobrego. Kłamco, podaj mi tę maskę.
                Co miałem zrobić? Posłusznie podałem mu ją. W sumie to mi przecież nie będzie potrzebna, a nie chcę kolekcjonować rupieci.
                - Bellono, jesteś bardzo silna. Czy zechciałabyś ze mną pracować?
                O matko, znowu zaczyna się. Nie mogąc dłużej tego słuchać, poszedłem sobie. Mam mieć wolny weekend i na pewno nie zrezygnuję z niego!

                Odwróciłem się na pięcie i nie nawet nie usłyszałem odpowiedzi Bellony. Może jeszcze kiedyś się spotkamy?


____________________
* Minerwa - grecka Atena.
** Wenera - grecka Afrodyta, w mitologii greckiej zwana Wenerą lub Wenus.
Przejdź do: -Opowiadanie poprzednie: Wstęp -Opowiadanie następne: Opowiadanie 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz