Sycylia,
współcześnie
*** Bellona
Otrzepałam
swoje spodnie. Całe się zakurzyły. Tak to jest, gdy w lecie biega się po
polnych drogach. Cóż, w dodatku na Sycylii, gdzie temperatura w ciągu dnia
przekracza trzydzieści stopni. Ale co mogę poradzić? W takim klimacie się
urodziłam i żyłam tyle lat, chociaż często korci mnie, aby zwiedzić coś innego
niż tylko Włochy. Matko, kiedy ja ostatnio opuszczałam granice mego rodzinnego
państwa? Było to chyba w roku… 115, w Królestwie Partów. Czyli dzisiejszy…
Iran? Coś takiego. Och, aż tęskni mi się za tamtymi czasami… Brakuje mi tamtych
zwykłych, tradycyjnych wojen, kiedy to walczyło się z honorem, czysto, z samą
bronią białą. A teraz? Teraz wszyscy używają jakiś pistoletów, na których
kompletnie się nie znam. Jedynie potrafię rozróżnić pistolet krótki od
długiego, nic więcej. Wiem, aż wstyd, ale co ja poradzę. Nie urodziłam się w
tym wieku i chyba nigdy do końca się tutaj nie odnajdę. Przynajmniej samej jest
trudno. Cóż…
Ale
i tak jestem tutaj w innej sprawie. Muszę złapać tego popaprańca, Marsa. Idiota
chce uaktywnić tutejszy wulkan i zniszczyć całą wyspę. Tylko takiemu bałwanowi
jak on przyszłoby coś takiego do głowy. A po co to wszystko? Aby świat poznał
zemstę wielkiego boga wojny, ojca pierwszego założyciela Rzymu. Co za bezsens.
Jak w jakiejś taniej parodii.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i ruszyłam w drogę powrotną do hotelu. Wewnątrz się wykąpałam i
przebrałam w coś normalnego. Może i mają tutaj ciekawe, ładne stroje, ale te ze
starożytności były zdecydowanie o wiele wygodniejsze i bardziej praktyczne.
Przynajmniej jak ktoś cię zaatakował, to jeszcze było można z miejsca się jakoś
obronić, a w tym? Zero szans, śmierć na miejscu. Jeszcze w niektórych spodniach
trzeba się bać, aby klinu nie wysadziło, bo wtedy byłby obciach chyba na całe
pobliskie miejscowości. Ale nie mi zmieniać świata.
Ścisnęłam
krzyżyk, który swobodnie zwisał z mojej szyi. Lubię go ściskać, gdy przypominam
sobie stare czasy, a wtedy od razu przechodzi mi tęsknota za tymi
barbarzyńskimi czasami. Teraz jest lepiej, o wiele lepiej.
Po
południu byłam pod wulkanem Etna. Rozejrzałam się. Ani śladu jakiegokolwiek
człowieka. Idealna pora, aby doprowadzić wulkan do wybuchu. Westchnęłam,
przygotowałam się na to emocjonalnie i poszukałam jaskini, która mogła
prowadzić do środka. Nie było trudno. Oczywiście była zasłonięta, aby żaden
człowiek tam nie wszedł, bo mogłoby być kiepsko, ale w końcu to ja, Marsa i
Minerwa* tak ukryliśmy to wejście. I bardzo dobrze. Przez wieki nikt nie wszedł
do środka. Aż do teraz…
Wewnątrz
od razu uderzyło we mnie ciepło i duchota. Początkowo ciężko było mi oddychać,
lecz z czasem przyzwyczaiłam się do tego. Im głębiej, tym robiło się goręcej,
ale w końcu to wulkan pełen lawy.
Przy
samym końcu korytarza znalazłam go. Stał przed wejściem i uśmiechał się
perfidnie. Jak ja nie cierpiałam tego jego uśmieszku, gdy walczył na wojnie.
Wtedy siał sam zamęt i chaos. Ciężko było go pokonać, gdy wpadł w bojowy szał,
a jeszcze trudniej było mu wybić jakiś głupi pomysł z głowy. Także było teraz.
Próbowałam
go odwieść od tego pomysłu, ale uparł się, bo w końcu Rzym to jego i tylko jego
miasto. I co takiemu zrobić?
-
Marsie, spróbuję jeszcze raz przemówić ci do rozsądku. Zastanów się, co robisz,
a jeżeli nie zostawisz tego wulkanu w spokoju, to będę musiała cię zabić -
spojrzał na mnie i uśmiechnął się jeszcze szerzej, jak psychopata.
-
Och, moja ukochana, ty się nigdy nie zmienisz, prawda? Pomyśl tylko, tyle razy
proponowałem ci małżeństwo, a ty zawsze mi odmawiałaś. Nawet nie wiem dlaczego,
nigdy mi nie powiedziałaś. Może teraz, w ostatnich chwilach swojego życiami
powiesz mi?
-
Boże, Marsie, przecież mówiłam ci, że nie chcę mieć takiego męża, jak ty.
Jesteś nieodpowiedzialny, walnięty i nic do ciebie nie czuję. W dodatku
przecież wiem, że miałeś romans z Wenerą**.
-
Tak, Wenus była cudowna, pełna kobiecości, nie to co ty. Ale niestety była już
z Wulkanem. A teraz pozwól, że zabiję cię własnym mieczem! - wtedy Mars
przemienił się, a jego złoty miecz leciał prosto w moją stronę.
*** Loki
Byłem
już pod wulkanem Etna. Michał wspomniał, że znajduje się tutaj jakieś tajne
wejście, które prowadzi prosto do wnętrza wulkanu. Oczywiście jestem na tyle
mądry i sprytny, że znalazłem je natychmiast. Duchota i wysoka temperatura były
nie do wytrzymania. Mimo, że tyle już jestem na Midgardzie***, to wciąż nie mogę
przyzwyczaić się do pewnych rzeczy, jak właśnie taka duchota czy wysoka
temperatura. Wychowałem się w klimacie umiarkowanym i to nieco zimniejszym, a
nie tam, gdzie słońce najbardziej praży. Istne piekło. W dodatku jestem potomkiem Lodowych Olbrzymów, w moich żyłach płynie zimna krew.
Ciemno
tam nie było, raczej panował półmrok, więc wszystko doskonale widziałem. Im
bliżej środka, robiło się coraz jaśniej. Mam tylko jeden cel. Zabić Aresa,
który podobno chce uaktywnić wulkan. Grecki idiota. Przez niego mam zmarnowany
cały wieczór, o ile oczywiście tutaj jest, bo jak nie, to żegnaj wolny
weekendzie!
Wreszcie
znalazłem się prawie w samym środku. Było tutaj jasno, ale bardzo, bardzo
gorąco. Co chwile ocierałem pot z czoła. Jednak Aresa ani śladu. Odwróciłem się
i zacząłem iść w drogę powrotną, gdy usłyszałem cichy, stłumiony jęk. W mojej
ręce automatycznie pojawił się krótki nóż do rzucania. Rozejrzałem się po
naprawdę niewielkiej grocie, gdy wtedy ujrzałem źródło tego dźwięku.
Przy
ścianie siedział jakiś człowiek. Na ciele miał wiele ciętych ran. Tylko
nieliczne głębsze. Tylko… ta postać miała na twarzy maskę. Żelazną maskę.
Człowiek ledwo oddychał.
Podszedłem
i dopiero wtedy spostrzegłem po kształtach, że to kobieta. Ale na pewno nie
zwykła. Biła od niej aura. Specyficzna aura, którą odznaczali się tylko jacyś
bogowie. Ostatnio na jednej z misji znalazłem jakieś jabłka ze świętego gaju,
które pozwalają wykryć bogów. Niedawno zjadłem jedno, bo byłem głodny. Pewnie
dlatego teraz widzę jej aurę. Ale co zrobić? Zabić? Przecież nie wiem, czy mogę.
Tylko Michał decyduje kogo się pozbyć. Kurde, nie wiem, co mam zrobić. Miałem
Aresa sprowadzić żywego, a tutaj znalazłem tylko jakąś okaleczoną boginię.
Podniosłem
nieprzytomną, przerzuciłem ją sobie przez ramię i wróciłem do auta. Włożyłem ją
do bagażnika, zawiązałem oczy chustą (a raczej dziurki od maski, gdzie powinny
być oczy), po czym ruszyłem z powrotem.
Na
miejscu skułem jej ręce z przodu oraz nogi, a drugi koniec łańcucha wziąłem do
ręki. Lepiej mieć takie rzeczy przy sobie, w szczególności, jeżeli ma się taką
prace jak moja.
Dziewczyna
akuratnie się obudziła, lecz w ogóle się nie wyrywała.
-
Coś ty mi zrobił? - spytała zjadliwie wstając. Miała na sobie czerwono-czarną koszulę
w kratę, skurzane legginsy oraz czerwone buty z materiału na… około dziewięciu
centymetrowym obcasie.
-
Tylko zawiązałem ci oczy i zakułem w kajdanki, i ostrzegam, trzymam w dłoni od
nich łańcuch, więc nigdzie nie uciekniesz, najwyżej przewrócisz się, a ja będę
targał cię po ziemi. Bądź grzeczna, a ja nic ci nie zrobię.
- Za
miły to ty nie jesteś - odparła. - Mogę przynajmniej wiedzieć, gdzie idziemy?
- Do
archanioła Michała, który osądzi, co z tobą zrobić.
-
Super. Czyli mam zacząć już się modlić?
-
Jak chcesz, to twoja sprawa - rzuciłem i pociągnąłem ją za sobą.
O
dziwo cały czas szła posłusznie. Może się boi, albo jest na tyle inteligentna,
aby nie próbować żadnych sztuczek.
Zatrzymałem
się w bezpiecznej odległości, gdyż usłyszałem szum skrzydeł. Tak, już raz
miałem możliwość stania zbyt blisko, gdy Michał „lądował”. Przede mną wyrosła potężna
sylwetka sześcioskrzydłego anioła. Na sobie miał białą, zwiewną togę przepasaną
w biodrach złotym pasem, krótkie blond włosy, niebieskie oczy i oczywiście
jasna, wręcz świecąca karnacja. W końcu to anioł. Nieskazitelnie czysty, ale
tak naprawdę to chyba na koncie ma więcej większych zabójstw niżeli ja.
Patrzył
na mnie pytającym wzrokiem, a ja odpowiedziałem wzruszeniem ramion i
pociągnięciem łańcuch, aby bogini zbliżyła się.
-
Kto to jest?
- A
bo ja wiem. Jakoś nie pytałem. Ale znalazłem ją wewnątrz wulkanu Etna. Po
Aresie ani śladu, a ona jest boginią, więc pomyślałem, że przecież jej nie
zostawię. Jeszcze kiedyś będziesz kazał mi ją znaleźć, więc lepiej od razu było
mi ją złapać i przywieść tutaj.
-
Jeżeli mieliście kłopoty z Marsem, to już nie musicie się nim martwić -
wtrąciła dziewczyna.
-
Nie Marsem, a Aresem - poprawił ją Michał.
-
Ale z was idioci. Nie wiecie, że tak naprawdę bogowie rzymscy i greccy to te
same osoby? Więc jeżeli chcieliście zabić Aresa, to tym samym chcieliście zabić
Marsa.
-
Kim jesteś? - spytał Michał kierując w jej stronę groźne spojrzenie.
-
Bellona, znana także jako Enyo - odpowiedziała dumnie.
-
Świetnie, a więc ciebie też trzeba zabić - rzekł Michał, a wtedy w jego ręce
pojawił się ognisty miecz. Specjalna broń Michała, która jest w stanie przeciąć
każdego i wszystko.
Dziewczyna
nawet nie drgnęła, ale czułem to, że wie, co się dzieje. Michał zamachnął się
mocno swoim mieczem. Ostrze, niczym strzała wypuszczona z łuku, sięgnęła jej
ciała. Nagle w mojej głowie zadźwięczał dziwny dźwięk, jakby ostrze miecza
uderzyło w grubą, metalową ścianę. Spojrzałem, a Michał leżał na ziemi, a obok
niego miecz. Spojrzałem na dziewczynę, ale ona nawet nie zmieniła
swojej pozycji. Pewnie użyła jakiegoś zaklęcia. Ale aż tak mocnego? To nie
możliwe. Żaden z pogańskich bogów nie ma takiej mocy, po prostu żaden.
Michał
podniósł się z ziemi i podszedł do niej. Był naprawdę rozwścieczony. Jestem
pewien, że gdyby mógł, to rozszarpałby ją na strzępy.
-
Jesteś chrześcijanką? - spytał podchodząc do niej tak blisko, że na pewno czuła
jego obecność.
-
Ochrzczoną - czułem, że się uśmiecha.
-
Rozkuj łańcuchy na nogach i rękach, ale kajdanki zostaw i zdejmij opaskę z oczu
- wykonałem polecenie. - Kim jesteś?
-
Bellona, pierwotnie rzymska bogini wojny. Uosobienie gwałtu, przemocy, siły i
zwycięstwa w wojnach. W Grecji niegdyś zwana Enyo, a także w Rzymie „dawczyni
zwycięstwa”.
-
Zdejmij maskę!
-
Przykro mi, ale nie mogę zrobić tego ja. To jest moja pokuta i musi zrobić to
jakaś osoba z zewnątrz.
Michał
sięgnął dłonią, aby zedrzeć z jej twarzy maskę, ale ta się cofnęła o krok
unikając jego dotyku.
-
Jeżeli chcesz ją zdjąć, to musisz najpierw mnie pokonać.
-
Świetnie, dawno nie miałem okazji powalczyć trochę na poważnie.
Miałem
ochotę gwizdnąć z uznaniem, gdy zobaczyłem, jak dziewczyna cofa się dwa kroki
do tyłu i jednym, mocniejszym szarpnięciem rozwaliła kajdanki. Potem zapewne
wypowiedziała zaklęcie, gdyż dookoła niej zaczęły latać jakieś złote, czerwone
i czarne iskierki, a potem oślepiające światło wypełniło całe pomieszczenie.
Dziewczyna
miała na sobie metalowy gorset ze złotymi dodatkami, a w biodrach przepasana
była dwoma, grubymi i skurzanymi pasami ze złotymi klamrami. Biodra miała
przepasane czerwoną… szmatą? Nieco postrzępioną. Uda miała zasłonięte
skurzanymi ochraniaczami, a kolana i golenie nakryte metalowymi ochraniaczami
ze złotymi kolcami i zakończeniami. Gołe stopy okryte krótkimi rzymiankami. Na
lewym barku miała potężny ochraniacz, prawie taki sam jak u goleni i kolan.
Zewnętrzna strona rąk także była okryta metalowymi ochraniaczami, lecz te miały
na sobie złote, wijące się kształty. Od prawego barku odchodziła jej
czerwona, postrzępiona peleryna.
Zapowiadała
się świetna i ciekawa walka, dlatego stanąłem w bezpiecznej odległości i
oglądałem jej przebieg.
***Bellona
Michał
ruszył na mnie ze swoim mieczem. Naprawdę piękna broń. I na pewno
śmiertelna. Nie chciałam się o tym przekonywać na własnej skórze, dlatego
wypowiedziałam zaklęcie i w ostatniej chwili obroniłam jego atak swoim
potężnym, dwuręcznym mieczem (i tak dzierżyłam go w jednej). Archanioł atakował
jak szalony, jego uderzenia były szybkie, silne i precyzyjne, ale nie
jednokrotnie walczyłam z osobami tego poziomu. Wszystko pięknie obroniłam, w
odpowiednim momencie wyszeptałam kolejne zaklęcie i zamiast miecza, w mojej
lewej ręce pojawiła się złota, okrągła tarcza. Odepchnęłam nią Michała, potem
wróciłam do miecza i wykonałam sekwencję cięć. Mój przeciwnik oczywiście
obronił to bez najmniejszego problemu. Teraz zaczął się prawdziwy taniec
mieczy. Po pomieszczeniu co sekundę przechodził dźwięk uderzanego o siebie
żelaza. Matko, jak brakowało mi tego dźwięku, jak dawno nie stoczyłam tylu walk
w tak krótkim czasie. Cóż, dwie walki w przeciągu dwóch-trzech dni to naprawdę
dużo biorąc pod uwagę, że od ponad dwóch wieków nie walczyłam mieczem ani żadną
inną bronią.
Walka
trwała w najlepsze. Zdążyłam już się porządnie rozgrzać i wkręcić, dlatego
walka nie była już dla mnie śmiertelnym pojedynkiem, a pełną fascynacji zabawą.
Zaczęłam zastanawiać się nad użyciem nóg, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie,
gdyż przez to mogę za szybko wygrać.
Michał
jednak wyprzedził mnie. Zajęta blokowaniem jego ciosów mieczem uderzył mnie
golenią w udo. Wprawdzie poczułam tylko lekki ból, ale i tak sprawiło to, że
uklękał na jedno kolano, a wtedy on rzucił się na mnie powalając na ziemie.
Szybko zareagowałam i odepchnęłam go nogami za siebie, a sama w oka mgnieniu
podniosłam się, luźno wstałam i oparła miecz na prawym barku.
-
Masz już dość?
- No
coś ty, dopiero się rozgrzałem - rzucił Michał, po czym wzbił się w powietrze i
zaplanował atak z góry.
Wystawiłam
miecz, aby odparować uderzenia, gdy wtedy Michał zmienił nagle tor ruchu i,
dzięki mojej szybkiej reakcji, drasnął mnie tylko w brzuch przebijając się
przez zbroję.
Nie
pozostałam mu długo winna, teraz pełną parą używałam swojego miecza, a także
różnych kopnięć, których zdążyłam nauczyć się przez lata. Mój przeciwnik był
tak dobry, że po niespełna dziesięciu minutach byłam wykończona. On zresztą
także. Gołym okiem widziałam, że nasze ruchy nie są już tak silne i szybkie, a
Michał całkowicie przestał wzbijać się w powietrze.
Czekałam
na odpowiedni moment, aby zakończyć całą tę farsę. Wreszcie znalazłam. Archanioł
złapał miecz w obydwie ręce, aby udać, że uderza mnie w lewy bok, a tak
naprawdę zakręcić potem półkole, że niby uderza w prawy bok, a potem dalej
skierować cios na lewy. Wiedział, że mój refleks pozwoli mi obronić uderzenia
na prawy, ale nie będę spodziewać się na lewy.
Było
tak, jak powiedziałam. Przygotowałam się na ostateczne starcie. Miecz zaczynał
zataczać półkole, wtedy ja szybko upadła na swoją dłoń wykonując nogą półkole i
przewracając Michała.
Zanim
on zdążył podnieść swój miecz, ja położyłam mu nogę na klatce piersiowej i
przystawiłam ostrze miecza do gardła. Było ciężko, ale udało się.
-
Wygrałam - wychrypiałam pomiędzy głębokimi oddechami.
Niespodziewanie
coś wytrąciło mnie z równowagi wybijając tym samym broń z ręki. Było tak
szybkie, że nawet nie zdążyłam ujrzeć, co to było. Zdążyłam uchronić rękami
twarz przed zetknięciem z podłożem. Nie umknęło mojej uwadze, że… czułam się
goła na twarzy. Nie było maski. Nie było tego charakterystycznego ciężaru na
mojej twarzy. Ucieszyłam się. Wreszcie pozbyłam się tego cholerstwa.
Pomału,
wycieńczona, odwróciłam się na plecy podpierając łokciami. Przede mną stał
mężczyzna, którego nie widziałam do tej pory. Miał czarne, zaczesane do tyłu
włosy sięgające do ramion. Jego przystojna, pociągła twarz była blada, wysoko umieszczone
kości policzkowe, a szmaragdowe oczy wpatrywały się w moją maskę. Na sobie miał
czarno-złotozielony płaszcz sięgający prawie do ziemi i z tego samego kroju
koszulę i spodnie.
Przełknęłam
ślinę. Co to, do diabła, za facet?!
*** Loki
Cholera!
Nie tak miało być! Michał miał ją pokonać i zdjąć tą pieprzoną maskę! Jestem
straszcie ciekawski i muszę zobaczyć, co jest tam pod nią!
Postanowiłem
wziąć sprawy w swoje ręce. Dzięki swoim mocom wytrąciłem jej broń z ręki,
przewróciłem i jeszcze zdążyłem zerwać maskę z twarzy. Mistrzostwo!
Dziwna
maska. Ciężka, lecz także elastyczna. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie
widziałem. Jednak bardziej interesowało mnie to, co było pod nią, dlatego
spojrzałem na właścicielkę.
Była…
przepiękna.
Miała jasnobrązowe włosy - nawet może trochę rude. Mleczna karnacja, pełne
usta; przejrzyste, orzechowe oczy. Widać, że to rzymska, czy tam grecka bogini.
To oni należą do najpiękniejszych. Ale ona… Widziałem wiele bogiń z tej
religii, jednak żadna nie była piękniejsza od niej.
Kobieta
wpatrywała się we mnie zdziwiona. Jakie to dziecinne, że nikt nie potrafi ukryć
swoich uczuć. Bez problemu rozpoznałem zdziwienie, złość, a także
zafascynowanie patrząc na jej twarz. Czy tylko ja na tym świecie umiem ukrywać
swoje emocje pod maską obojętności?
-
Świetnie walczysz - podałem jej rękę.
- A
ty nieźle oszukujesz - bystre spostrzeżenie, uśmiechnąłem się łobuzersko.
Takich pochwał to ja mogę słuchać dniami i nocami.
-
Pozwól, że się przedstawię. Loki, nordycki bóg kłamstw i oszustw. Zwą mnie
także Kłamcą.
-
Dobrze wiedzieć. Zapamiętam, aby nie grać z tobą w pokera - zaśmiałem się. Już
lubię tą kobietę. Jej ironiczne poczucie humoru jest na wagę złota.
-
Dobrze, gołąbeczki, starczy już tego dobrego. Kłamco, podaj mi tę maskę.
Co
miałem zrobić? Posłusznie podałem mu ją. W sumie to mi przecież nie
będzie potrzebna, a nie chcę kolekcjonować rupieci.
-
Bellono, jesteś bardzo silna. Czy zechciałabyś ze mną pracować?
O
matko, znowu zaczyna się. Nie mogąc dłużej tego słuchać, poszedłem sobie. Mam
mieć wolny weekend i na pewno nie zrezygnuję z niego!
Odwróciłem
się na pięcie i nie nawet nie usłyszałem odpowiedzi Bellony. Może jeszcze
kiedyś się spotkamy?
____________________
* Minerwa - grecka Atena.
** Wenera - grecka Afrodyta, w mitologii greckiej zwana Wenerą lub Wenus.
Przejdź do:
-Opowiadanie poprzednie:
Wstęp
-Opowiadanie następne:
Opowiadanie 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz