Loki, Nowy York
Gdy
przyniosłem Bellonie wodę i podałem pilota, wróciłem do pokoju. Dosłownie
rzuciłem się na łóżko. Byłem wściekły. Przez trzy dniu, będąc w na górze, musiałem ukrywać emocje, ale teraz jakoś nie widziałem potrzeby. Krzyknąłem na
cały pokój głośne „kurwa” i zacząłem rzucać poduszkami dosłownie we wszystko.
Byłem zły jak cholera.
W
górach niczego nie było, niczego tam nie znalazłem. Moje sztylety przepadły jak
kamień w wodę. Nie mam zielonego pojęcia, co się stało, ale ktoś je ukradł. Nie
było żadnych śladów, niczego. Z nerwów podpaliłem całą jaskinię moim zielonym
ogniem, a gdy wróciłem do Bellony, zdałem sobie sprawę, że pozbawiłem ją źródła
ciepła. O tyle dobrze, że spała. Jednakże skutki mojej lekkomyślności były
kolosalne. Już się bałem, że ona nigdy nie będzie mogła już chodzić. A jednak
wyślizgnęła się. Ta to dopiero ma szczęście. Zawsze jej się uda. Zresztą tak
samo jak mi.
Ostatecznie
jednak bardzo uśmiechała mi się perspektywa zajmowania się nią. Będę mógł się z
niej ponabijać i poprzyprawiać trochę o te urocze rumieńce, którymi się oblewa
przy każdym moimi intymniejszym słowie lub czynie. Wspaniale.
Nagle
wyprostowałem się w łóżku. Kurde, czy ja się oby przypadkiem nie zakochałem?
Cholera. Miłość to najgorsze, co mogło mnie spotkać. Przez nią mogę być słaby,
mieć słaby punkt. I tak się właśnie składa, że mój słaby punkt siedzi w
sąsiednim pokoju i ogląda telewizję. Można nawet powiedzieć, że jestem zdany na
jej łaskę i nie łaskę. Oczywiście nie w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz
ogólnikowo.
Westchnąłem.
Sięgnąłem po maść rozgrzewającą i poszedłem do pokoju Bellony. Naszą
rehabilitację czas zacząć. Uśmiechnąłem się na samą myśl. Myślę, że będzie
ciekawie.
W
pokoju Bellona spojrzała na mnie, a ja utrzymywałem kamienną twarz. Usiałem
obok niej.
-
Przekręć się w moją stronę, muszę ci ten balsam wetrzeć w nogi.
Patrzyła
na mnie wzrokiem, jakbym mówił do niej co najmniej po chińsku. Przewróciłem
oczami i westchnąłem głośno. Złapałem ją za nogi i siłą odwróciłem w moją
stronę.
- Co
ty robisz? - wreszcie odzyskała łaskawie mowę.
-
Przecież mówiłem ci, że trzeba robić ci masaże, co nie? Właśnie za to się
biorę.
Nie
czekałem aż coś do niej dotrze. Jakoś miała spóźniony tok myślenia, dlatego
chwilę by to zajęło. Położyłem jej stopy na swoich udach i wtarłem w ręce
ten balsam rozgrzewający, który dał mi Rafał. W sumie Bellona mogła to sama
robić, ale gdzie potem ja miałbym zabawę? Trzeba myśleć przyszłościowo.
Zacząłem
od kostek. Dokładnie wcierałem krem w każdy kawałek jej skóry. Starałem się być
przy tym bardzo delikatny, aczkolwiek stanowczy. Najbardziej zdziwiło mnie to,
że nie protestowała. Oparła się dłońmi o materac i z zaciśniętymi ustami oraz
czerwona na twarzy, czekała aż skończę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Była taka
niedostępna.
Wreszcie
skończyłem jedną nogę i wziąłem się za drugą. Tutaj zacząłem starać się jeszcze
bardziej. Powolnymi, kolistymi ruchami wcierałem krem w skórę. Widziałem, że
mocniej zacisnęła ręce na pościeli. Gdy doszedłem do kolana i niby przypadkowo
kilka razy otarłem ręką o jej wewnętrzną stronę ud, jęknęła cicho, a ja
udawałem, że tego nie słyszę, ale muszę przyznać, że tylko resztki sił
powstrzymywały mnie przed rzuceniem się na nią. Wreszcie skończyłem.
Nie
chciałem jej już więcej męczyć, więc po prostu wyszedłem z pokoju. Sam także
musiałem pozbyć się nadmiernej wypukłości z moich spodni. Ale przede mną
jeszcze mnóstwo męczenia Bellony. Nie ma co się śpieszyć.
Wieczorem
przyszedłem do jej pokoju. Leżała na łóżku i ślepo wpatrywała się w sufit,
telewizor nadal był włączony. Spojrzała na mnie przelotnie.
-
Wstawaj, królewno, trzeba się wykąpać.
Kobieta
spojrzała na mnie jak na wariata. Zrobiła się cała blada, co o mały włos nie
doprowadziło mnie do śmiechu. Chyba nawet przeszedł ją dreszcz, bo drgnęła
gwałtownie.
- C…
co? - spytała piskliwym głosem. Uśmiechnąłem się łobuzerko i podszedłem do niej
bliżej.
- To
co z słyszałaś. Idziesz się kąpać, przecież nie będziesz śmierdzieć.
-
Ale ja jestem chora! A chory nie powinien się kąpać! - broniła się, ale pokiwałem
tylko głową.
- Ty
nie jesteś chora, tylko niepełnosprawna. Ściągaj ciuszki, zaniosę cię do
łazienki.
-
Chyba śnisz! - krzyknęła mi prosto w twarz czerwona ze złości. Jestem bardzo
ciekaw jak wyjdzie z tej sytuacji.
-
Rozbieraj się, albo zrobię to za ciebie - powoli traciłem cierpliwość. Nie mam
czasu na kłócenie się z nią przez całą noc. Ja też mam swoje sprawy.
-
Skoro tak ci na tym zależy, to idźmy na kompromis! - krzyknęła w poddańczym
geście, gdy zacząłem się do niej przybliżać.
- Co
proponujesz? - wyprostowałem się.
-
Wykąpię się, ale w stroju kąpielowym - odpowiedziała poważnie, a ja
uśmiechnąłem się. Cóż, może to nie będzie to samo, ale przecież nie mogę jej
zmusić, aby się rozebrała, aż taką świnią jeszcze nie jestem.
-
Zgoda. Gdzie masz ten strój?
Pokazałam
mi palcem szafkę, a ja zacząłem przeglądać jej ubrania. Znajdowały się tam
przeważnie same spodenki, ale wreszcie trafiłem na strój jednoczęściowy.
Zrezygnowałem i zacząłem grzebać dalej. Cholera! Znalazłem strój dwuczęściowy,
ale złożony z krótkich spodenek i topu. No pięknie. Ale w sumie czego mogłem
się spodziewać po Bellonie? Przecież ona jest niemożliwa!
Rzuciłem
jej na łóżko dwa kawałki materiału i oparłem się o szafkę. Spojrzała na mnie
wymownie. No cóż, miałem jeszcze trochę nadziei. Niestety, przeliczyłem się. Z
rezygnacją wyszedłem i czekałem aż się przebierze. Chwilę jej to zajęło, jakieś
dziesięć minut. Po tym czasie zawołała mnie.
Obejrzałem
ją od nóg do głowy i przez chwilę nie mogłem wyjść z podziwu. Miała długie
nogi, lecz nie sflaczałe jak u większości kobiet, ale idealnie umięśnione. Na
brzuchu widziałem delikatny zarys mięśni i do tego ciasno opięty biust w topie.
Na widok jej zarumienionej twarzy i speszonego spojrzenia, zrobiło mi się ciasno
w dżinsach.
Poszedłem
do łazienki i nalałem całą wannę wody, do tego dolałem jakieś olejki i Bóg wie
co jeszcze. Gdy wszystko było gotowe, poszedłem po Bellonę. Wziąłem ją na ręce
i pomału włożyłem do wanny. Syknęła na początku, jakby woda była za gorąca, ale
ostatecznie nic nie powiedziała. Przez chwilę nic nie robiła prócz siedzenia,
ślepo wpatrywała się w góry piany.
-
Kiedy ty się tak zmieniłaś? - spytałem.
- O
czym ty mówisz? - spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
-
Kiedy cię spotkałem, byłaś taka waleczna, nawet pokonałaś Michała. A teraz
wyglądasz jak taka płochliwa nastolatka.
-
Wcale nie! - zaprotestowała gwałtownie, jeszcze bardziej się czerwieniąc.
Uniosłem
jedną brew. Myśli, że jestem taki głupi? Chce oszukać boga kłamstw? Nie ze mną
te numery!
- Ty
mnie tak zmieniłeś - wymamrotała, odwracając głowę.
Nie
dociekałem więcej. Miałem jeszcze pracę, więc byłem zmuszony zostawić ją samą,
choć przez chwilę zastanawiałem się, czy mogę to zrobić. Jeszcze mi się utopi i
kogo ja będę denerwował?
Usiadłem
przed komputerem i zacząłem szukać jakichkolwiek informacji o Erosie i Apollo.
Muszę ich w końcu złapać, a tym szybciej to zrobię, tym będę bardziej
zadowolony. Nagle usłyszałem krzyki. Moje ciało zareagowało szybciej niż rozum.
Zerwałem się z krzesła i pobiegłem do łazienki. Bellona ciężko dysząc, zatykała
nos, z którego pociekła krew. Trzęsła się i nie dało się tego ukryć. Ale co
mogło się stać? Przecież nikogo nie było.
-
Weź mnie stąd - wypowiedziała ledwo słyszalnie.
Nie
musiała mi powtarzać drugi raz. Bez problemu przeniosłem ją na łóżku i
poszedłem do łazienki po kompres. Położyłem go jej na kark i kazałem pochylić
głowę.
- Co
się stało?
-
Nic - odpowiedziała.
-
Bellona, nie zachowuj się jak dziecko. Powiedz, co się stało.
-
Zasnęłam i tyle.
-
Więc co ci się śniło? - zaczęło mi brakować cierpliwości. Jak można być tak
dziecinnym?!
-
Morze. Nic ci więcej nie powiem! - zezłościła się. Najwyraźniej temat jej snu
był jakąś wielką zagadką.
-
Chodzi ci o to morze, z którego się urodziłaś?
-
Skąd to wiesz? - poderwała głowę do góry i spojrzała na mnie oszołomiona.
-
Ktoś mi powiedział.
- Ja
to ktoś ci powiedział?! Tylko dwie osoby o tym wiedziały… - zacięła się
gwałtownie, a w jej oczach widziałem jakby strach. - Niemożliwe, aby to był
Fobos, przecież on zniknął wieki temu.
-
Hej, ziemia do Bellony. Nie gadaj sama ze sobą i to jeszcze na głos. Masz tutaj
ręcznik i ubrania, doprowadź się do porządku, a ja muszę wyjść. Wrócę gdzieś w
nocy - podałem jej ręcznik, ubrania i wyszedłem.
Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 14
- opowiadanie następne: Opowiadanie 16
Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 14
- opowiadanie następne: Opowiadanie 16
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz