*** Bellona, Madryt
W
tle wciąż pobrzmiewała cicha, kojąca muzyka. Tłum ludzi przechadzał się
od jednej rzeźby do drugiej, starannie przyglądając się im i rozprawiając o
nich. Podeszłam do jednej, gdyż zauważyłam w niej coś znajomego. Wprawdzie Loki
opowiadał mi o wszystkich rzeźbach, które tutaj będą i pokazywał mi zdjęcia,
ale w tej było coś najbardziej znajomego. Jakbym gdzieś ją już widziała. Tylko
gdzie?
-
Wspaniałe arcydzieło, nieprawdaż? - usłyszałam obok siebie męski głos.
Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam barczystego czterdziestolatka z czarnymi
włosami i błękitnymi oczami. Miał ostre rysy twarzy, a na sobie czarny
garnitur, a pod spodem nieskazitelnie biała koszulę. Pewnie sama ta koszula
kosztowała więcej niżeli wszystko to, co miałam na sobie.
Nie
wiem, dlaczego dałam się namówić, aby to założyć. Miałam na sobie białą
sukienkę, która sięgała powyżej moich kolan, nawet do połowy ud. Zdecydowanie
za krótka. Nie miała żadnych ramiączek, jakimś sposobem trzymała się na moich
piersiach, cud. Nie mam zielonego pojęcia, jak ludzie to wymyślili, ale na
szczęście nie spadała, ani się nie podciągała do góry. Najgorsze było to, że
przez tą sukienkę moje piersi zdawały się być jeszcze większe, niż w
rzeczywistości, przez co oczy wszystkich mężczyzn skierowane były na mój
dekolt. Moją talię mocno przepasał czarno-złoty, szeroki pas. Dół sukienki nie
był prosty i wąski, jak u wszystkich tutejszych kobiet, lecz fałdował się i
swobodnie rozchodził na boki, to chyba nazywało się… rozkloszowanie? Coś w tym
stylu. Na nogach miałam czarne, niepełne buty na trzynastocentymetrowym
obcasie. Chyba przez miesiąc uczyłam się na nich chodzić, ale na szczęście
udało się. Włosy miałam swobodnie rozpuszczone, troszeczkę tuszu do rzęs i
błyszczyk do ust. Moją jedyną biżuterią był złoty krzyżyk.
Byłam
zupełnym przeciwieństwem kobiet, które tutaj przyszły. One miała proste
sukienki koloru czarnego lub czerwonego, pojedyncze tylko miały granatowe;
włosy spięte w koki i tony makijażu.
Krótko mówiąc, ja wyglądałam jak nastolatka, która zaraz miała iść na imprezę,
a one jak dojrzałe, znające się na sztuce profesjonalistki.
- O
tak, wspaniałe. Mam nadzieję, że uda im się zdobyć dużo pieniędzy -
uśmiechnęłam się słodko, tak jak kazał mi Loki.
-
Też mam taką nadzieję. W końcu pieniądze przeznaczone będą na ludzi, których
dotknęły różne katastrofy.
- To
naprawdę szczytny cel i jestem przekonana, że ludzie zwrócą uwagę także na to.
-
Podzielam twoje zdanie, moja droga - nagle do naszej rozmowy wtrąciła się jakaś
kobieta.
Spojrzałam
za siebie, aby ujrzeć właścicielkę tego głosu. Zatkało mnie. Wysoka kobieta w
zielonej sukience, wprawdzie prostej, lecz różniącej się od innych tym, że
posiadała na niej białe perły. Na rękach ciemnozielone rękawiczki, nogi jak u
modelki, buty na niewielkim obcasie. Do tego jeszcze perłowy naszyjnik i
kolczyki, czarne włosy były spięte w koka zieloną spinką, a zielone… nie,
szmaragdowe oczy patrzyły na mnie z wyższością.
- Och, przepraszam panie, ale za niedługo zacznie się licytacja. Muszę się
przygotować - i tak opuścił nas czterdziestolatek, który nawet się nie
przedstawił. Zero manier.
Gdy
spostrzegłam, że oddalił się dosyć daleko, aby nie usłyszeć naszej rozmowy,
odwróciłam się w stronę kobiety.
- Co
to ma być, Loki? - syknęłam, aby nie zwrócić niczyjej uwagi.
- Co
ma być? Nie podoba ci się moja nowa
postać? - spojrzał na mnie z udawanym żalem. Zaprzeczyłam poważnie głową, przez
co wrócił do swojego charakterystycznego uśmieszku.
Ugh…
Jak ja go nie cierpiałam. Zawsze, gdy się tak uśmiecha, wiem, że coś knuje. Po
prostu zawsze.
- A
może zazdrościsz, że wyglądam piękniej od ciebie? - szepnął mi zaczepnie.
-
Raczej tego, że wyglądasz bardziej przyzwoicie niż ja. Spójrz na mnie! Wyglądam
jak puszczalska małolata!
-
Oto chodzi, kotku. Masz wyglądać pociągająco i uśmiechać się do wszystkich
mężczyzn - czułam, że się czerwienię ze złości.
- A
co to da?
-
Jeżeli będziesz licytować i uśmiechać się do każdego mężczyzny, będą mieli
nadzieję, że ci się podliżą i zyskają u ciebie punkty.
- To
jest ta lekcja manipulacji? - spytałam, aby odgonić od siebie zażenowanie.
-
Tak jest - pstryknął palcami i wyprostował się dumnie. - A i nie mów do mnie
Loki, a Lory.
Przewróciłam
oczami. Po co ta cała maskarada? Rozejrzałam się dookoła. Miałam porozmawiać z
kilkoma facetami. Już z czterema mi się udało, ale więcej nie zaszkodzi.
Zaledwie
parę minut przed licytacją wszyscy zajęli miejsca. Gdy weszłam na salę obok
wystawy rzeźb, wszystkie miejsca były już zajęte, więc stanęłam obok. Nie
stałam długo, gdyż zaledwie dwie minuty później podeszło do mnie trzech
mężczyzn i mówili, że ustąpią dla mnie miejsce. Uśmiechnęłam się do wszystkich
trzech i odmówiłam. Nie lubiłam wykorzystywać ludzi, a za niedługo miałam ich
wykorzystać tak na poważnie. Ale w końcu pieniądze mają być przeznaczone dla
ludzi, których spotkała tragedia, więc to w sumie dobre wykorzystanie.
Licytacja
zaczęła się od wielkiej rzeźby przedstawiającej młodego mężczyznę ubranego w
togę, który rozmyślał o czymś. Zaczęłam licytować, a zaraz za mną moją cenę
poprawiali mężczyźni. I tak było we wszystkich rzeźbach. Ceny dochodziły nawet
do pięciu milionów dolarów, w pomieszczeniu było duszno, czułam okropny smród
alkoholu i w dodatku rozbolała mnie głowa od krzyków. Czułam jak krew odpływa z
mojej twarzy, a nogi uginają się pod ciężarem mojego ciała, które nagle zrobiło
się niewiarygodnie ciężkie. Odlatywałam. Dziwne światełka zaczęły migać mi przed
oczami, gdy wtem poczułam, jak ktoś mnie łapie. Spojrzałam do tyłu i natrafiłam
na lekko uśmiechniętą i zadowoloną minę Lokiego. Zdałam sobie sprawę, że z
punktu widzenia innych wyglądało to, jakby Loki (a raczej Lory) podeszła do
mnie i przyjacielsko położyła rękę na plecach i ramieniu.
W
głowie zaczęły się pokazywać mi sumy pieniężne, które zostały podbijane podczas
kolejnych licytacji. Chcąc otrzeć pot z czoła podniosłam rękę, w której miałam
tabliczkę.
-
Piętnaście milionów - wypowiedziałam sumę, która pojawiła się w mojej głowie.
-
Piętnaście milionów dolarów! Kto da więcej?!
Otworzyłam
szerzej oczy. Otrzeźwiałam, nie potrzebowałam już, aby Loki mnie podtrzymywał. Wszyscy
patrzyli na mnie, jak na wariatkę, a ja w odruchu uśmiechnęłam się słodko i
niewinnie.
-
Bellona! - usłyszałam tuż przy uchu rozwścieczony szept Lokiego, uścisk na
ramieniu znacznie nabrał na mocy.
Skrzywiłam
się. Przecież wiem, że Loki nie miał tylu pieniędzy. Może był milionerem, ale
miał cztery miliony złoty w polskich złotówkach najwyżej i w dodatku nie w
dolarach.
-
Dwadzieścia pięć milionów dolarów! - z krzesła podniósł się jakiś mężczyzna, podnosząc tabliczkę do góry.
Stanął
dumnie wyprostowany, rozpoznałam go dopiero po dłuższej chwili. Był to
mężczyzna, który zagadną mnie przy bardzo znajomej rzeźbie, a potem chciał
ustąpić mi miejsca, ale odmówiłam.
-
Trzydzieści milionów dolarów! - podniósł się kolejny.
-
Trzydzieści jeden milionów! - i kolejny.
Teraz
to całkiem zakręciło mi się w głowie. Przez chwilę straciłam kontakt z
rzeczywistością, ocknęłam się dopiero przy słowach „Sześćdziesiąt sześć
milionów po raz trzeci! Sprzedane!”, a potem oklaski.
- Masz szczęście - lodowaty ton Lokiego przeszył całe moje ciało wywołując silne
dreszcze.
Po
powrocie do apartamentu wzięłam długi, lodowaty prysznic. Loki nie żartował
mówiąc, że jego świat jest o wiele trudniejszy do ogarnięcia niż ten, którym
żyłam dotychczas. Niech diabli wezmą Michała za to, że pokera mu się zechciało!
Teraz muszę użerać się z tym debilem!
Po
wyjściu od razu udałam się do swojego pokoju. Marzyłam teraz tylko o ciepłym,
wygodnym łóżku. Będę musiała znaleźć potajemnie jakąś pracę, aby zarobić sobie
na nowe, porządne ubrania, w których nie będę wyglądać jak puszczalska. Co to,
to nie! Skończyło się moje posłuszeństwo względem Lokiego! Wykorzystał to aż w
nadmiarze! To, że należę do niego, nie oznacza, że jestem jego marionetką!
-
Bellona, chodź tutaj! - o mały włos nie rozpłakałam się, gdy usłyszałam jego
głos.
-
Czego znowu chcesz? Jestem zmęczo… - wymamrotałam stając w progu, ale umilkłam, widząc, jak siedzi na fotelu z uśmieszkiem na twarzy, w ręku trzymał otwartą
kopertę i czytał list. Był bez koszulki. Widziałam jego idealnie urzeźbioną
klatkę piersiową i brzuch. Mięśnie rąk były wyraźne, lecz nie za mocne. Boże,
dlaczego tak mnie dręczysz?! Zrobiło mi się gorąco i naprawdę z wielkim
zaangażowaniem wmawiałam sobie, że to nie przez Lokiego. W dodatku zaczęłam
szybciej oddychać, a policzki paliły niemiłosiernie.
-
Usiądź - wskazał fotel obok siebie.
-
Nie, dziękuję. Postoję - wydukałam z siebie.
-
Jak wolisz - wzruszył ramionami. - Widzisz ten list, co trzymam? Jest w nim
napisane, że sześćdziesiąt procent pieniędzy, które udało im się zdobyć na
licytacji, zostaną przelane na moje konto. Wiesz, ile wynosi suma? - pokręciłam
głową. - Siedemdziesiąt osiem milionów dolarów. A to wszystko dzięki tobie -
uśmiechnął się do mnie szeroko.
-
Świetnie, tak się składa, że potrzebuję pieniędzy - wymamrotałam.
- A
na co ci pieniądze? - spytał podejrzliwie.
- Na
nowe ubrania! Chcę mieć coś normalnego! - krzyknęłam rozwścieczona.
Wyszłam
nie czekając na jego odpowiedź. Naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje. Przecież
nie musiałam krzyczeć. Dlaczego tak się zezłościłam? Odpowiedź jest prosta.
Dlatego, że pieniądze miały iść w całości na ludzi poszkodowanych, a okazuje
się, że on dostał aż sześćdziesiąt procent! W ogóle dlaczego nie zwróciłam mu na to uwagi? Myślałam wtedy tylko o swoich ciuchach, a o potrzebujących całkowicie zapomniałam. Co się ze mną dzieje?!
Zaraz!
Ta rzeźba co poszła za sześćdziesiąt sześć milionów dolarów… Już wiem, gdzie ją
widziałam! Przecież ona jest… na obrazie Lokiego. No nie, nie mówcie mi, że to
wszystko zostało ukartowane…
Niech
go szlag!
Przejdź do:
- Opowiadanie poprzednie:
Opowiadanie 4
- Opowiadanie następne:
Opowiadanie 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz