Loki, niebo
To
był zły pomysł, aby do niej przychodzić. O mały włos mnie nie zabiła tą
dwuręczną siekierą! A w ogóle jak to możliwe, że wiedziała, gdzie stoję?
Jeszcze wymierzyła mi porządnego policzka. Muszę przyznać, że krzepę to ona ma.
Ale nie oto chodzi. Ona przyciąga mnie jak magnes. Przy niej nie mogę się na
niczym skoncentrować, moje myśli krążą tylko wkoło niej. W tym salonie nie
mogłem się powstrzymać, a najgorsze jest to, że w ciągu zaledwie dziesięciu
minut zdążyła mnie zadziwić jakieś trzy razy, jak nie więcej. Jeszcze nikomu to
się nie udało. Ale, do jasnej cholery, zabolało mnie to, co powiedziała przez
wściekłość! Tyle razy słyszałem obelgi od różnych osób, o wiele gorsze od jej
słów (jej słowa to nawet nie była obelga), ale zabolały mnie gorzej niż wtedy,
gdy Thor walnął mnie tym swoim młotem, a to bynajmniej nie było lekko.
Przez
dwa miesiące nie widziałem Bellony na oczy, a gdy spytałem potajemnie Michała,
co robi, to powiedział mi, że jest na jakieś misji i rekolekcjach. Nie
wchodziłem w szczegóły, bo dziwnie by to wyglądało.
Właśnie
wszedłem do anielskiego salonu, gdy jakiś z aniołów zawołał mnie na partyjkę
pokera. Ja oczywiście zawsze chętny na pokera i nie śmiałem odmówić. W końcu po
to tu przyszedłem.
To
nie była jedna partyjka pokera tylko dwadzieścia. Aniołowie z zaangażowaniem
próbowali odzyskać swój majątek, ale raczej kiepsko im to wychodziło. Większość
ja wygrywałem, ale czasami im dałem. Idioci jeszcze się nie zorientowali, że z
bogiem kłamstw i oszustw nie gra się w pokera. Zawsze kończą tak samo.
Na
sam koniec dołączył się Michał, co było wielką nowością, bo on nigdy nie
pochwalał naszych gierek.
***
-
Jasna cholera, co się stało? - głowa nawalała mi jak nigdy.
- Nadmiar alkoholu i pokera - usłyszałem obojętny głos.
Gwałtownie
otworzyłem oczy, co nie było najprzyjemniejszym doznaniem. Słońce uderzyło we
mnie z dwukrotną siłą, przez co głowa o mały włos mi nie wybuchła. Ktoś podał
mi okulary przeciwsłoneczne i z wielką wdzięcznością założyłem je. Od razu
lepiej…
Rozejrzałem
się dookoła. Leżałem na dachu jakiegoś wieżowca, a nade mną stała Bellona.
Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy, przez co wyglądała nieziemsko. Ale skąd
ona się tu wzięła?
- Co
ty tu…?
-
Czyli jednak nic nie pamiętasz - uprzedziła mnie. - Wczoraj grałeś z aniołami w
pokera i wszyscy nieźle zabalowaliście, razem z Michałem. Dziwne, że skusił się
na tą wasza głupią grę, a tym bardziej balangę, która odbyła się później. Ale
nieważne. Jestem tutaj, bo… wygrałeś mnie.
-
Wygrałem cię? - spytałem z niedowierzaniem. Mniejsza z ukrywaniem moich uczuć!
Miałem kaca i miałem jeszcze przejmować się tym, jak wyglądam?!
-
Tak. Nie wiesz, ale należałam do Michała, a on przegrał mnie w pokera. Ty tą
partię wygrałeś.
- To
co ja mam z tobą zrobić? - wzruszyła ramionami.
-
Nic. Ja tylko dotrzymuję towarzystwa i wypełniam obowiązki Michała, chyba że
masz coś dla mnie. Ale spróbuj mnie dotknąć, to poćwiartuję cię na kawałeczki i
zjem.
-
Kanibal.
-
Zboczeniec.
-
Ja? Zboczeniec?!
-
Nie, Święty Mikołaj, wiesz. Dobra, skończmy tą gierkę, bo zimno się robi.
Jesień już, a ja wciąż nie mam żadnych cieplejszych ubrań przywiezionych z
Włoch - złapała się za ramiona i lekko zaczęła się trząść.
Ledwo
udało mi się powłóczyć do apartamentu wynajętego przeze mnie. Oczywiście z
pomocą Bellony, która starannie mnie podtrzymywała. Nie udało jej się zakryć
rumieńców na policzkach, ale przy tak bolącej głowie miało to wtedy najmniejsze
znaczenie. Dobrze, że położyli mnie blisko po upiciu się, a nie w innym
państwie. Byłby problem.
Od
razu po wejściu do luksusowego mieszkania padłem na łóżko i ponownie zasnąłem. Nie
obchodziło mnie, co Bellona będzie robić, miałem to dosłownie daleko gdzieś.
Obudziłem
się około godziny siódmej wieczorem. Przespałem praktycznie cały dzień, ale za
to głowa mniej mnie już bolała i czułem się bardziej wypoczęty. Rozejrzałem się po sypialni, na stoliku leżała tabletka i szklanka z wodą. Od razu rozpoznałem
tabletkę Ibupromu - mała, biała i z jakimś czarnym napisem. Jakoś nigdy nie
zastanawiało mnie, co tam pisze, teraz też nie było mi do tego spieszno. Po prostu
zażyłem tą tabletkę i odczekałem pół godziny, zanim ból zaczął ustawać.
Leniwie
wstałem z łóżka i skierowałem się w stronę kuchni. Byłem głodny jak wilk, a z
jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, to mam pełną lodówkę jedzenia i piwa, ewentualnie
jakaś wódka, ale wątpię.
Po
wejściu do kuchni zatrzymałem się w progu. Coś się zmieniło, ale nie byłem
pewien, co takiego. Niby wszystko stało na swoim miejscu, niczego nie ubyło,
ani nie przybyło, ale jednak…
Wzruszyłem
ramionami i podszedłem do lodówki. Po otworzeniu oślepiła mnie ta mała
żaróweczka, która włącza się za każdym razem, gdy otwieram to cholerstwo. Tutaj
szybko zauważyłem zmianę i nie chodzi oto, że jest więcej jedzenia, ale
całkowicie zabrakło alkoholu. Wychyliłem się i spojrzałem jeszcze raz na kuchnię.
No, po doznanym szoku poprzez brak napojów dla dorosłych, mój umysł zaczął
pracować na pełnych obrotach i teraz doskonale wiedziałem, co się zmieniło.
Było czysto. Pamiętam, że zanim ostatnim razem opuściłem to miejsce, to
zostawiłem w kuchni niezły bałagan, a teraz dosłownie aż lśniło. W dodatku
zabroniłem komukolwiek wchodzić do mojego apartamentu. Wszystko powinno być
tak, jak to zostawiłem. Jednak w tym momencie tylko jedna osoba mogła to
zrobić.
Bellona!
Rozwścieczony
zacząłem chodzić po całym apartamencie, szukając jej, jednak nikogo nie
ujrzałem. Gdzie ona mogła puść? Oparłem się o ścianę w przedpokoju i ślepo
przyglądałem się obrazowi jakieś rzeźby, którą sam niegdyś namalowałem.
Usłyszałem
dźwięk otwieranych drzwi i ujrzałem Bellonę z masą toreb. Położyła to wszystko
na ziemi i otarła wycieńczone czoło z potu. Wyglądała na nieźle zmęczoną. Nawet
zrobiło mi się jej żal, ale postanowiłem, że muszę być konsekwentny, więc od
razu zapytałem.
-
Mogę wiedzieć, gdzie moje piwo?!
- Oo… Już wstałeś? - spojrzała na zegarek, zupełnie nie przejmując się moim
krzykiem. Ona chyba chce doprowadzić mnie do rozstroju nerwowego. - Hm…
Spodziewałam się, że będziesz spał do rana, co najmniej.
Ze
stoickim spokojem ominęła mnie i ruszyła w stronę kuchni. Tam położyła torby.
Podszedłem do niej i wysyczałem ze złości.
-
Pytam się ostatni raz i więcej nie powtórzę. Gdzie, moje, piwo?
-
Przecież było przeterminowane. Musiałam je wywalić - wróciła do rozpakowywania
toreb.
Zatkało
mnie, ale nie dałem tego po sobie poznać. Głowa przestała mnie już boleć,
mogłem trzeźwo myśleć. No, tak. Zupełnie zapomniałem, że ostatni raz byłem
tutaj miesiąc temu, więc wszystko nadawało się do wywalenia. Patrzyłem się na
nią nienawistnie, dokładnie oglądając, co takiego kupiła. Ciekaw jestem, skąd
wzięła na to wszystko pieniądze.
-
Masz - poczułem jak coś dotyka mój brzuch.
Przyjemne
zimno przeszło przez koszulkę i dotarło do skóry. Spojrzałem w dół i ujrzałem
puszkę piwa. Już miałem coś powiedzieć, ale uprzedziła mnie.
-
Postanowiłam, że kupię, bo przecież taki alkoholik jak ty nie obejdzie się.
-
Nie jestem alkoholikiem - wytłumaczyłem spokojnie.
Spojrzała
na mnie wymownie i uniosła jedną brew. Teraz zdałem sobie sprawę, że życie z
nią będzie naprawdę wielką udręką, ale może nie tylko dla mnie.
Na
pewno nie tylko dla mnie.
- Jestem po prostu milionerem, który lubi sobie podbić czasami. To nic złego.
Każdemu darzyło się kiedyś upić bądź mieć w sobie chociażby trochę promili.
-
Nie każdy.
- Wymień mi chociaż jedną osobę, która wciąż żyje i jeszcze nigdy nie spróbowała
alkoholu. Oczywiście musi mieć więcej niż dwadzieścia lat i nie może być aniołem - to nie możliwe, aby
znalazła taką osobę. Przecież w dzisiejszych czasach każdy człowiek chociażby
spróbował alkoholu.
- Ja
jeszcze nigdy nie piłam.
- To
akuratnie mnie nie dziwi. Jesteś za bardzo pobożna.
-
Gdybyś widział na własne oczy mękę Jezusa, zrozumiałbyś - otworzyła lodówkę i
po kolei zaczęła ładować do niej zakupione rzeczy.
-
Skąd wzięłaś pieniądze?
Bellona
uśmiechnęła się do mnie promiennie, ale jakoś nie było mi wesoło z tego powodu.
-
Gdy człowiek jest pijany, bardzo łatwo zabrać mu portfel - zaśmiała się. Cofam
moje powiedzenie, że jest pobożna. - Za twoje pieniądze kupiłam tylko jedzenie.
Mogłam kupić za swoje, ale musiałam także kupić sobie coś cieplejszego. Nie
starczyłoby mi.
-
Tak trudno iść do bankomatu?
-
Nie mam w bankomacie pieniędzy - powiedziała cicho. - Wszystko, co mam, to noszę
zawsze przy sobie.
-
Ile ty zarabiasz miesięcznie? - nie wierzę w to, że żyje ponad dwa tysiące lat
i żyje w ubóstwie. Przez tyle lat mogłaby zrobić fortunę.
-
Siedemset złoty miesięcznie - wydukała nieśmiało.
-
Co?! Chyba sobie żartujesz!
-
Nie, nie żartuję. Dlatego przebywając tutaj, czuję się tak... dziwnie. Za drogo
tu dla mnie, boję się, że zaraz coś zepsuję.
-
Jak utrzymywałaś się przez całe życie?
-
Nie wiem. Mieszkałam w najtańszych hotelach, bo i tak zawsze całe dnie
spędzałam na dworze. Nie wydawałam pieniędzy na głupoty, tylko na jedzenie i
ciuchy.
-
Ale przecież żyjesz ponad dwa tysiące lat, w takim czasie mogłaś zebrać
fortunę.
-
Wiesz… Gdy zaczęła wchodzić ta cała technologia, zaczęłam się w tym wszystkim
gubić. Nie mogłam się przystosować do tego świata. Nadal nie jestem
przystosowana. Jakoś mi się udaje, ale… Sam przecież widziałeś, nie potrafię
obsłużyć się telefonem, gdzie każdy normalny człowiek śmiga na nich jak na
desce surfingowej. Te czasy to dla mnie piekło, a jest coraz gorzej.
-
Ech… I co ja mam z tobą zrobić? Będę musiał nauczyć cię wielu przydatnych
rzeczy, bo ten świat zabije cię.
-
Phi… Też mi coś. Jak przez prawie trzy tysiące lat udawało mi się przeżyć, to
tutaj umrę? Chyba coś ci się pomyliło - ona nie wie, co mówi. Może udawało jej
się uniknąć „prawdziwego życia” przez te wszystkie lata, ale na pewno nie ze
mną.
Uśmiechnąłem
się do niej łobuzersko, na co odpowiedziała mi uważnym spojrzeniem.
-
Kotku, może i ci się udało jakoś przeżyć, ale w moim świecie, będziesz musiała
jeszcze dużo się nauczyć - powiedziałem z mocnym naciskiem na „moim”.
- Co
może być trudnego w twoim świecie? - zapiła sobie.
-
Przede wszystkim będziesz musiała nauczyć się manipulacji ludźmi, oceniać
kosztowność różnych, drogocennych rzeczy, nauczyć się chodzić i ubierać jak
prawdziwa dama, a także… - obejrzałem ją od góry do dołu i nie mogłem powstrzymać
się, aby nie spojrzeć na jej oszołomioną twarz - …wykorzystywać swój urok
osobisty.
Bellona
jęknęła na ostatnie moje słowa i cofnęła się o krok do tyłu, jej twarz była
zaczerwieniona. Uśmiechnąłem się do niej jeszcze szerzej i wyszedłem z pokoju.
Siedziałem
na dachu wieżowca, gdy podleciał do mnie Gabriel. Przez chwilę wpatrywał się w
to, co ja, ale na pewno nie widział tego samego, bo ja widziałem obrazy z mojej
głowy. Wstałem i odwróciłem się do niego.
-
Jesteś zajęty? - spytał Gabriel.
-
Aktualnie nie, a co?
-
Słyszałem, że Michał oddał ci Bellonę. Zaskakujące. Nie sądziłem, że to zrobi.
Ta dziewczyna przypadła mu do gustu, nie musiał już sam osobiście latać w te i
tamte zabijać demony, ona to za niego robiła, podczas gdy Michał odpoczywał -
uśmiechnąłem się kpiąco.
-
Michał mi jej nie oddał, a przegrał w pokera - Gabriel zrobił zdziwioną minę.
Michał nigdy nie popierał tych hazardowych gierek.
-
Tego się po nim nie spodziewałem - odparł powoli. - Ale cóż, przybyłem tutaj w
innej sprawie. Pomyślałem, że przydała by ci się premia, co ty na to?
Gabriel
wyciągnął w moją stronę białą kopertę. Otworzyłem ją i uniosłem jedną brew. Nie
spodziewałem się, że tak dużo mi jej dadzą, ale nie będę oczywiście narzekał.
Schowałem ją do tylnej kieszeni spodni.
Archanioł
skinął głową i rozłożył swoje śnieżnobiałe skrzydła i tyle go widziałem.
Przejdź do:
- Opowiadanie poprzednie:
Opowiadanie 3
- Opowiadanie następne:
Opowiadanie 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz