sc Agonia bogów: schyłek mitologii: Opowiadanie 6
Layout by Scar

czwartek, 10 września 2015

Opowiadanie 6

     ***Bellona, okolice Rzymu, ponad dwa tysiące lat temu

     Ocknęłam się na zielonej łące. Wkoło mnie były tylko pagórki - tylko tyle udało mi się rozpoznać z zamazanego obrazu. Ubrana byłam w moją złoto-czerwoną zbroję. Gdy mój wzrok wyostrzył się, zauważyłam dookoła siebie ludzi, mężczyzn. Wszyscy leżeli w najprzeróżniejszych pozach, wykrwawieni, niektórzy nie mieli nawet kończyć. Wszędzie była krew. Ja cała byłam w krwi. Czułam ją na rękach, na twarzy, na nogach, we włosach. Już sucha, zakrzepnięta. Nie przeraził mnie ten widok. Wydał mi się on… stworzony specjalnie dla mnie, coś mnie pchało ku temu. Spojrzałam ku górze. Ciemne, burzowe chmury głębiły się nad moją głowo. Słychać już było odgłosy piorunów i pojedyncze rozjaśnienia rozświetlało niebo. Lunął deszcz. Grube krople wody opadały całymi litrami na łąkę i zalewały ją. Była ona niczym zbiornik naturalny, otoczona ze wszystkich stron pagórkami.



     Poziom wody niezwykle szybko zaczął się podnosić, woda koloru czerwieni miała już około piętnaście centymetrów, a ja wciąż ze spokojem wpatrywałam się w niebo. I wcale nie przeszkadzało mi, że krople deszczu wpadały mi do oczu, że czerwona ciecz zaczęła mnie zalewać. W tej burzy było coś innego, złowrogiego i niebezpiecznego, a zarazem… kojącego.
     Wstałam. Wypowiedziałam zaklęcie, które bezwiedni nasunęło mi się na język, a potem w mojej ręce pojawił się ogromny miecz. Woda sięgała mi już do kolan, ale spokojnym krokiem ruszyłam przed siebie, opierając dwuręczny miecz z długą rękojeścią na barku. Pięłam się na pagórek, ścigałam się z wodą, która objęła mnie już w talii. Nie panikowałam. Panika to utrata świadomości.
     Panika to śmierć.
     Wyszłam na pagórek, a wtedy deszcz zelżał. Łąkę zalało, wyglądała jak niewielkie morze. Morze krwi. Czerwona cieć skapywała z mojego ubrania. Zatrzymałam się na chwilę, spojrzałam tylko przed siebie i oprócz nic nie znaczącego człowieczka, niczego innego tam nie było, jedynie pojedyncze drzewa i zielona, teraz śliska i mokra trawa. Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie.
     Doszłam do Rzymu. W mieście wszyscy patrzyli na mnie z wielkim niedowierzaniem. W szczególności kobiety. Żadna z nich nawet nie marzyła, aby założyć zbroję, a co dopiero trzymać w ręku miecz. Ja jednak posiadałam obydwie te rzeczy i byłam w święcie przekonana, że umiem ich używać jak nikt inny.          
     Przerażeni ludzie schodzili mi z drogi. Może to przez mój wyraz twarzy? Był nazbyt poważny, przerażający, groźny. O niczym innym nie myślałam, jak o wojnie, o walce, o bitwie. Rzym właśnie toczył wojnę z Sabinami, to była świetna okazja.

     Pierwszy raz walczyłam po stronie Rzymu z Sabinami, których pokonaliśmy. Nikt nie mógł równać się ze mną w walce. Nikt nie wywijał tak mieczem jak ja. Nagle stałam się dla nich wzorem i gdy już chcieli, abym nauczyła ich tych sztuczek - mnie już nie było. Znalazłam schronienie i z niego właśnie nasłuchiwałam, czy szykuje się jakaś wojna. Nie zawsze w nich uczestniczyłam. Brałam udział tylko w przemyślanych, mających jakiś cel. Brałam udział w podbijaniu innych państw, walczyłam podczas dwóch pierwszych wojen punickich, ale trzecia była tylko nieuzasadnionym odwetem, gdzie miasto zostało doszczętnie spalone - zrównane z ziemią. Tam mnie nie było. Po czterech takich wojnach ludzie zorientowali się, że jestem boginią. Zaczynali mnie czcić, stawiać pomniki, nawet świątynię na Polu Marsowym, aczkolwiek mnie to nie obchodziło. Nie liczyli się wyznawcy, nie liczyła się sława.
     Liczyła się tylko wojna, krew, walka.
               
     Trwałam tak wiele setek lat, aż wreszcie pojawił się On. Bacznie go obserwowałam, widziałam jego działalność, dobroć, miłosierdzie. A potem mękę, drogę krzyżową, przebaczenie na krzyżu. Zmartwychwstanie…
     Ale dopiero o wiele później zrozumiałam, że wszystko, co robiłam dotychczas, było złe i godne jedynie potępienia. Ochrzciłam się i więcej na wojnę nie poszłam.
     Tak właśnie wyszłam z ludzkiej pamięci.
     Zapomniana przez wszystkich, rzymska bogini wojny.

*** Loki, współcześnie

     Usypiająca cisza otaczał mnie, lecz nie dałem się jej. Wpatrywałem się w niebieskie niebo i chmury. Od czasu do czasu przeleciał jakiś samolot z nadzwyczajną szybkością. Spojrzałem na bok i uśmiechnąłem się pod nosem do śpiącej na moim barku Bellony. Nawet pomimo tego, że wystartowaliśmy jakieś dwie godziny temu i zasnęła, to wciąż w ręce mocno trzymała różaniec i nie zapowiadało się na to, aby miała go puścić podczas tego lotu. Strasznie panikowała przed startem, to był jej pierwszy raz i nie dała sobie wmówić, że nic się nie stanie. Zaczęła coś mówić o wielu katastrofach lotniczych, ale jakoś jej nie słuchałem, zdołałem usłyszeć tylko coś o Smoleńsku i tyle. Jakoś zbytnio mnie to nie interesuje.
     Gdy wsiedliśmy, zastanawiałem się, czy zacznie piszczeć lub złapie się mnie podczas startowych turbulencji. Jednak nic nie zrobiła. Trzymała ten swój różaniec i ruszała ustami. Modliła się. Chciałem jej coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymałem się, nie chciałem jej jeszcze bardziej dołować. Wystarczył mi widok jej pobladłej twarzy. Najdziwniejsze było to, że w oczach nie widziałem strachu, a w końcu oczy są zwierciadłem duszy. Co jak co, ale ja jestem od tego specjalistą.
     Delikatnie musnąłem policzkiem włosy Bellony. Tak jak myślałem, miękkie i jedwabiste. Gdy się obudzi, raczej nie będzie mile zaskoczona, że spała na moim barku, ale jakoś mnie to nie obchodziło.
     Trump Tower Chicago budził zachwyt, trzeba przyznać. Wspaniały wieżowiec posiadający 92 piętra. Wszedłem jako pierwszy, a zaraz po mnie Bellona oddalona o jakieś pięć metrów. Wciąż była obrażona za akcję w samolocie, że jej nie obudziłem lub nie przesunąłem. A niech się obraża i tak na nic mi się dzisiaj nie przyda.

     Podszedłem do recepcji. Koleś pracujący tam wydawał się być profesjonalistą. Cały czas się do mnie uśmiechał, co grało mi już na nerwach. Zacząłem się niecierpliwić, gdy wlókł się przy komputerze. Wreszcie dostałem upragnione karty do pokoi. Jedną podałem Bellonie. W windzie znajdowało się dwoje mężczyzn, którzy po otworzeniu patrzyli się na nas przez chwilę, po czym obaj wysiedli, a my zajęliśmy ich miejsce.

     W połowie drogi na nasze piętro parsknąłem śmiechem. Nie mogłem się już powstrzymać. Spojrzała na mnie zdziwiona ze zmarszczonym czołem.

     - A tobie co?

     - Nic, po prostu recepcjonista bawił się na klawiaturze do komputera równie zgrabnie, co ty piszesz esemesy na telefonie.

     - Hahaha, bardzo śmieszne, Loki! - odwróciła głowę w przeciwną stronę, aby na mnie nie patrzeć, a to i tak nie pomogło mi w powstrzymaniu śmiechu.

     Nasze pokoje znajdowały się obok siebie. Dość przestronne i wygodne. Nie miałem jednak czasu na zwiedzanie, ledwo wniosłem do korytarza walizki, a już musiałem iść. Praca czeka.

     Wysiadłem z pożyczonego ferrari przy barze na drugim końcu miasta. Muzykę było słychać już dziesięć metrów od budynku, a kolorowe światła migały w oknach. Tłumy pchały się, aby wejść do środka, a napakowany murzyn w granatowej koszuli z napisem „ochrona” stał na warcie i nie wpuszczał nikogo, prócz tych, którzy mieli wejściówki.

     W takich właśnie chwilach najlepiej użyć niewidzialności i chociaż iluzja byłaby bardziej zabawna, to naprawdę zależało mi na czasie. Dostałem informacje od Rafała, że bogowie gdzieś tutaj sieją swoją propagandę i dzięki mocom, nakłaniają innych do przyjmowania ich warunków. Warunków wyznawania starej religii.

     Przez ogłuszającą muzykę nic nie słyszałem, ale zdałem sobie sprawę, że jestem nieodpowiednio ubrany. Na moim ciele szybko zmaterializowała się czarna, luźna koszula i sprane dżinsy. Wmieszałem się w tłum poszukując tych śmiałych bożków, którzy mają czelność siać jakieś zamęty między ludźmi na mojej warcie. Pomyliły im się chyba daty. Trzeba było to robić przed moim przyjściem lub po, co raczej szybko się nie zapowiada. Ale skoro są tacy odważni, to przynajmniej nie będzie mi się nudzić.

     Szedłem między roztańczonymi parami ocierając się przeważnie o kobiece ciała, które nader chętnie próbowały zachęcić mnie do tańca. Nie uległem im, choć było to bardzo kuszące. Widząc tyle głębokich dekoltów, krótkich spódniczek i prowokujących póz jaki mężczyzna przeszedłby koło tego obojętnie?

     Po pół godzinie rozglądania się i wypatrywania moich ofiar, zrobiło mi się gorąco i poszedłem do łazienki, aby tam trochę odsapnąć. Było tak mniej duszno, lecz wszędzie unosił się smród papierosów i odgłosy pijanych mężczyzn.

     Myłem ręce, gdy nagle w lustrze ujrzałem za plecami mężczyznę, potem poczułem tylko ból po prawej stronie głowy i ujrzałem ciemność.  



***Bellona


     Znudziło mi się czekanie w pokoju. Byłam obrażona na Lokiego, bo mógł mnie obudzić, mógł zepchnąć na bok, czy nawet wywinąć jakiś numer, abym nie spała na jego barku. A ten nordycki idiota nic nie zrobił! Założę się, że uśmiechał się do mnie z tym swoim kpiącym uśmieszkiem. Na sto procent!

     Wyszłam z pokoju. Nie będę przecież siedzieć tam tylko dlatego, że pan Szef Całej Misji tak sobie zażyczył. Co to ja zabawka jestem?

     Postanowiłam udać się na zakupy, kupić sobie jakieś fajne ubrania, jak każda porządna kobieta. Problem w tym, że ja nie cierpię chodzić po sklepach z ciuchami, więc cały mój plan wziął w łeb.

     W holu spotkałam tych samych dwóch mężczyzn, którzy patrzyli się na mnie i Lokiego, zanim wyszli z windy. Pierwszy był wysoki z wprost idealną sylwetką. W jego delikatnych, wręcz kobiecych rysach twarzy było coś nadzwyczaj znajomego. Krótkie blond loki podkreślały jego niebieskie oczy. Skórzna kurtka opinała jego mięśnie, tak samo jak obcisłe spodnie. Drugi natomiast także był blondynem, lecz bardziej „dzikim”. Rozczochrana fryzura, do tego piwne oczy i ostre rysy. Miał dwudniowy zarost. Połowa błękitnej koszuli wychodziła mu z czarnych spodni. Z każdym jego krokiem było słychać szmer łańcuchów, które przyczepione były do kieszeni spodni.

     Zatrzymali się na mój widok i po chwili spojrzeli po sobie. Ich porozumiewawcze uśmiechy wcale nie wróżyły nic dobrego. Ja także się zatrzymałam. Jakoś nie chciałam wierzyć w to, że przejdą sobie koło mnie obojętnie. Przymrużyłam oczy. Już gdy pierwszy raz ich zobaczyłam, wydali mi się dziwnie znajomi, ale zignorowałam to. Teraz byłam wręcz przekonana, że ja ich znam i pomału stawało się to bardzo upierdliwe, że chcesz sobie przypomnieć, a nie możesz.

     Przyjrzałam się drugiemu i spostrzegłam, że w ręce miał futerał, jakby od gitary elektrycznej. Wtedy mnie olśniło. Ze zgrozą spojrzałam na pierwszego i teraz nagle wszystko stało się takie oczywiste.

     - Jasna cholera - wyszeptałam, na co obaj parsknęli śmiechem. Chciałam cofnąć się do tyłu, ale z wielkim wysiłkiem powstrzymałam się od tego. Stanęłam dumnie i uśmiechnęłam się arogancko. - Od kiedy to już nie z lirą, Apollo?

     - Odkąd dźwięk gitary elektrycznej jest bardziej porażający - odparł z nieukrywaną satysfakcją.

     - A ty, Enyo? Od kiedy to obracasz się w takich luksusach? Ostatni raz, gdy cię widziałem, mocno sobie postanowiłaś, że oddasz cały swój majątek biednym i potrzebującym - wtrącił pierwszy mężczyzna.

     - I oddałam. Nie zachowałam dla siebie ani skrzynki ze złotem, Amorze.

     - Tylko nie Amorze, nie chcę mieć nic wspólnego z tym twoim Rzymem. Jestem Eros.

     - W takim razie ja jestem Bellona, nie Enyo. Wiesz, że nie cierpię, gdy ktoś nazywa mnie po grecku. Jestem rzymską boginią.

     - Apollo, może nie wiesz, ale ta oto dama, która stoi przed tobą, jest jedyną na świecie kobietą, która mi się oparła. Z chęcią bym spróbował z nią jeszcze raz - uśmiechnął się do mnie.

     Niech to szlag. Gdy tylko poznałam moce Apolla i Erosa, wiedziałam już, że choć nie są tacy silni osobno, to razem mogą po prostu wszystko. Nie wiem, co lepsze. To, że przez te wszystkie wieki nie zorientowali się, co razem mogą zdziałać, czy to, że akuratnie teraz zebrało im się na współpracę?

     Pomału zaczęłam się cofać, widząc, jak Apollo zaczyna otwierać swój futerał. Zaklęcie od razu rzuciło mi się na usta, ale wtedy do gry przystąpił Eros, od którego nagle zaczął bić niespotykany blask.

     - Aa! - oczy mnie zapiekły, nic nie widziałam i przerwałam zaklęcie.

     Było już za późno. Usłyszałam dźwięki gitary elektrycznej Apolla. Muzyczne zaklęcie, które pozbawiało mocy każdego, kto usłyszał tą pieśń. Choć uporczywie próbowałam przywołać chociaż tarczę, to nie mogłam. Byłam kompletnie bezbronna. Bijący blask od Erosa pomału zaczynał przedzierać się przez moje zamknięte powieki i wypalać oczy. Było to nie do zniesienia, więc byłam szczęśliwa, gdy przybyła upragniona ciemność.


***Loki


     Obudziłem się na wygodnej kanapie w czyimś pokoju. Rozejrzałem się dookoła. Nic nadzwyczajnego: kanapa, fotele, stolik na środku i półki na ścianach. Jedyne, co się tam wyróżniało, to ogromne okno, które było jedną ze ścian. Stał tam mężczyzna. Słońce sprawiało, że widziałem go jedynie jako czarną sylwetkę. Nie patrzył na mnie, wpatrywał się w wiecznie śpieszących ludzi.

     Podniosłem się do pozycji siedzącej najciszej, jak tylko potrafiłem, nie spuszczając wzroku z porywacza. Zanim zdążyłem wstać z kanapy, przemówił do mnie głębokim głosem.

     - Wiesz, kim jest twoja towarzyszka? - żadnego „witaj” czy „dzień dobry”, albo chociaż wytłumaczenia, gdzie, do cholery, jestem! Zero kultury.

     Prychnąłem. Od razu można zorientować się, że jest jednym z nas.

     - Oczywiście, że wiem. To Bellona, rzymska bogini wojny - odparłem, wygodnie usadawiając się na kanapie.

     - Czyli zdajesz sobie sprawę, że jesteś w niebezpieczeństwie?

     - W niebezpieczeństwie? Ze strony Bellony? Chyba żartujesz. Niby dlaczego miałaby być dla mnie niebezpieczna?

     - Bellona potrafi zabić bez powodu. Jest uosobieniem gwałtu, cierpienia, przemocy.

     - Bla, bla, bla. Gdzieś to już słyszałem, ale kompletnie nie pamiętam gdzie - odparłem znudzony. - A w ogóle Bellona taka nie jest, bez powodu nie zabije nikogo. Stała się wzorową chrześcijanką. No, może trochę pod wpływem mojego towarzystwa zapuściła się, ale to i tak nie zmienia faktu, że nader często się modli.

     Mężczyzna przy oknie zaśmiał się, po czym wykonał ruch, który oszacowałem na odwrócenie się w moją stronę. Dobrze myślałem, gdyż chwilę później ujrzałem błysk szarych oczu.

     - Pozwól, że przytoczę ci niewielkie fragmenty z początkowego życia Bellony.

     Poczułem, jakby coś uderzyło mnie w głowę, a raczej w mózg. To był wewnętrzny ból podobny do bólu głowy, lecz to nie było to. Zacząłem jakby śnić na jawie. Przed moimi oczami nie wiadomo skąd, pojawiały się obrazy, jakbym oglądał film w kinie, w 3D, tylko, że bez dyskomfortu okularów.

                W pierwszej scenie widziałem, jak Bellona wynurza się z morza krwi, ze swoim mieczem w ręku, z błyskawicami za plecami. Wyglądało to, jakby wszystko sprzyjało jej urodzeniu i głośno wołało, do czego jest stworzona. Jej mina mówiła, że zdawała sobie z tego sprawę i miała zamiar wykorzystać to jak najlepiej.


***
Scena druga:
     Bitwa toczyła się już dobre parę godzin. Wszędzie leżeli zabici wojownicy jednej i drugiej strony. Na polu walki szczytował jeden wojownik, do którego wszyscy inni bali się podejść i to nie tylko z Rzymu, lecz także z Grecji. Nie ważne, po której stronie był ów wojownik. Zabijał wszystkich, którzy wpadli pod jego miecz.
     Nieopodal pola walki znajdował się wysoki klif. Z niego właśnie było widać dosłownie wszystko. Niespodziewanie na klifie stanęły trzy postaci.
     Pierwszy z mężczyzn miał długie, czarne włosy, które swobodnie opadały mu na plecy i tego samego koloru oczy, blada cera była niczym śnieg, a zbroja przyozdobiona srebrnymi kolcami na całych rękach i nogach. Przy biodrze miał trzy pasy. Przy jednym znajdowała się pochwa na długi sztylet, przy drugim kilka krótkich sztyletów do rzucania, a przy trzecim pochwa na jednoręczny miecz.
     Drugi mężczyzna posiadał krótko ścięte, ciemnobrązowe włosy. W bladozielonych oczach krył się tylko lód, zero ciepła, zero jakichkolwiek uczuć czy emocji. Sam zimny, nigdy nie topniejący lód. Jego zbroja składała się z samej zwierzęcej skóry, lecz nie z byle jakiego zwierzęcia. Skórę tę posiadał z różnych zwierząt, które sam zabił, a owe zwierzęta przeważnie należały do jakiś bogów, więc były niezwykłe. Po obu stronach bioder przyczepione miał dwa sierpy, ostrzejsze niż brzytwa.
     Pomiędzy dwoma mężczyznami, wysunięta bardziej do przodu, stała kobieta w swojej czerwono-złotej zbroi. Z wyższością i pogardą przyglądała się całej walce, lecz najbardziej temu szczytującemu wojownikowi, który zabijał na oślep.
     - I co o tym myślisz, Bellono? - spytał pierwszy.
      Wiatr dmuchnął w twarz kobiecie, lecz ona nie przejęła się tym. Jej podarta peleryna spokojnie unosiła się na wietrze, tak samo jak rozpuszczone włosy, jednak te ledwo zdołały unieść się nad plecy. 
     - Myśli, że skoro jest pieprzonym synem Zeusa i Hery, to zaraz jest najsilniejszy - zakpiła sobie. - Jeden z dwunastu. No proszę - wyszeptała bardziej do siebie, a potem w jej dłoni pojawił się wielki, dwuręczny miecz. Uniosła go jedną ręką i długą rękojeść położyła sobie na barku, podtrzymując ręką. - Zaraz się okaże, kto wygra. Panowie, dzisiejszego dnia będzie rozstrzygnięcie tej całej wojny!
     Obaj mężczyźni spojrzeli na Bellonę, która uśmiechała się szaleńczo i z pewnością siebie. Na męskich twarzach pojawił się wyraz zaniepokojenia. Jeszcze nikt nigdy nie wygrał z Aresem. Atena pokonała go sposobem, nawet nie wyciągając broni, a to dlatego, że sama wybrała miejsce walki, jednakże na czystym polu nikt nie wygrał z wielkim bogiem wojny.
     Nie czekając na zaproszenie, Bellona zeskoczyła z potężnego klifu. Gdy z hukiem dotknęła ziemi, wkoło niej pojawiła się zasłona kurzu. Wszyscy przerwali walkę i spojrzeli w tamtą stronę. Nie wiedzieli, czego się spodziewać. Może to jakiś potwór? A może ktoś z klifu zrzucił dodatkową broń? Tumany kurzu zaczęły opadać nadzwyczaj szybko, wojownicy coraz wyraźniej widzieli ludzką sylwetkę, która stała oparta o wbity w ziemię potężny miecz. Gdy rozpoznali kobietę, ta bez trudu wyciągnęła wbity w ziemię miecz i zrobiła nim kilka obrotów.
     - To Bellona! Nasza bogini! Tak, Bellona! O wielka Bellono, pomóż nam! - krzyczeli wojownicy rzymscy.
     Bogini ruszyła przed siebie, a wojownicy jak jeden mąż rozstąpili się, aby zrobić jej przejście do Aresa. Bóg wojny spojrzał na nią z podziwem i uśmiechem na twarzy. Tą wojnę można już zaliczyć do udanych.
     Ich walka była długa i pełna napięcia. Przez pierwsze kilkanaście minut nikt nie był w stanie określić, kto wygra. Oboje równie dobrze atakowali i bronili, ale po upływie długiego czasu, Bellona przeszła na prowadzenie. Wreszcie Ares ugiął się pod wielką siłą rzymskiej bogini wojny. Choć było trudno, to pokonała go. Rzymianie zaczęli skandować jej imię, a Grecy uciekli do swojego obozu.

Scena trzecia:
     Po wkroczeniu na pole walki, Bellona szła jak burza, ciągle napierała do przodu, a jej przeciwnicy nie mogli jej zatrzymać, nie dali rady. Po jej bokach równie dobrze radzili sobie dwaj mężczyźni, którzy zawsze towarzyszyli jej podczas bitwy. Ich trójka była nierozłączna.
     Najprzeróżniejsze części ciała co chwilę wylatywały w górę, aby upaść przed czyimiś nogami lub kogoś uderzyć. Kobieta była już cała w krwi, jej twarz niczym nie różniła się od tych odciętych głów, na które rozlały się litry krwi. Nie przejmowała się tym, lecz z szaleńczym uśmiechem pędziła przed siebie, rozbijając szyki wroga.
     Wtedy na horyzoncie ukazała się całkiem nowa, niespotykana dotąd broń. Wielki wódz i strateg Hannibal jechał na koniu, tuż obok wielkiego słonia. Deptał on swoich wrogów, którzy weszli pod jego ciężkie nogi. Nie oszczędzał nikogo. Armia Hannibala cofnęła się za słonia i wszyscy czekali na pierwszy ruch ze strony Rzymu. Wszystko nagle się zatrzymało. Nikt nie mógł wyjść z podziwu, że ktoś wymyślił tak niesamowitą broń. Najgorsze było jednak to, że nie było można z tym walczyć. Słoń był zbyt niebezpieczny. Nawet jeden może przesądzić o wyniku bitwy.
     Bellona wyszła przed szereg jak zwykle opierając miecz o bark. Ze spokojem zadarła głowę do góry i przyglądała się ogromnemu zwierzęciu. Zdjęła miecz, wbiła go w ziemię i podpierając się o niego, zaczęła rozciągać nogi i ramiona. Na koniec wyciągnęła miecz, kopnęła go nogą, a ten zatoczył wielkie koło i ponownie wylądował na barku właścicielki.
     - Panowie - odwróciła na bok głowę, aby wypluć krew z buzi - tym zajmę się ja.
     Spokojnym, cierpliwym krokiem Bellona wyszła jeszcze bardziej przed szereg. Na słoniu teraz siedział wódź Hannibal i tylko czekał na okazję, aby zmieść z powierzchni ziemi wielką boginię wojny, która za każdym razem dawała zwycięstwo Rzymowi. To była jego wielka okazja i nie mógł jej zmarnować. Doskonale wiedział, że ona jeszcze z czymś takim nie walczyła i raczej pierwszy raz słonia na oczy widzi. Przygotował się. Patrzył prosto w jej znudzoną twarz.
     - Jesteś gotowy? - spytała na tyle głośno, żeby wódź ją usłyszał.
     - O ile ty jesteś gotowa, dawczyni zwycięstwa.
     - Świetnie - stanęła w pozycji bojowej, a jej wyraz machinalnie zmienił się ze spokojnego i obojętnego, na żądzy krwi i mordu.
     Hannibal przeraził się na początku, lecz nie mógł się już wycofać, zaatakował, a to skończyło się dla niego klęską.


Scena czwarta:
     Król Filip V klęczał przed Belloną. Dookoła stali Rzymianie, którzy czekali, co się stanie. Po jej prawej stronie stała królowa i jej dzieci, z niepokojem patrzyli na przedstawienie odstawiane przez króla.
     - Błagam cię, o wielka Bellono, dawczyni zwycięstwa, daj się ubłagać. Nie zabijaj mnie! Ustąpię tronu, oddam wam całą Macedonię, tylko oszczędź mnie. Ja mam żonę i dzieci. Co się z nimi stanie, gdy umrę? Nie chcę, aby poszli na niewolników. Oszczędź mnie, a odejdę stąd jak najdalej i nigdy nie wrócę, nawet o mnie nie usłyszysz - Filip V klęczał, całował ją po stopach i płakał błagając o życie. Niewzruszona Bellona przyglądała mu się z zimną obojętnością. - Błagam cię! Proszę o litość! - spojrzał w jej twarz, krzyczał już z rozpaczy. Gdzieś z boku rozpłakały się dzieci, a matka próbowała je uspokoić, na nic to się zdało.
     - Litość? - cichy, szaleńczy śmiech bogini wojny uderzył Filip jak grom z jasnego nieba. Był coraz bardziej zlęknięty. - Ja nie znam takiego słowa.
                Miecz świsnął nad głową Filipa, tylko po to, aby zatoczyć półkole i wbić pionowo ostrze w czubek jego głowy. Ogromne ostrze przebiło głowę na wylot, rozcięło gardło i zniknęło gdzie w klatce piersiowej. Krew trysnęła, a ciało było podtrzymywane już tylko siłą Bellony. Wyciągnęła miecz, królewskie zwłoki upadły bezwładnie na podłogę, a ona położyła na nich swoją nogę i wytarła o kosztowne ubrania miecz z krwi. Ryknął płacz dzieci i matki, a Rzymianie zaczęli wiwatować na cześć swojej bogini.


***

     Obraz zniknął, a ja otępiały wpatrywałem się w widok za oknem, którego w ogóle nie widziałem. Nie możliwe, aby Bellona kiedyś taka była. Była zabójczynią, zabijała dla przyjemności. Nawet ja, mimo swoich wiecznych wybryków i psot, które urządzałem wszystkim mieszkańcom Asgardu i nie tylko, nie zabiłem tyle, co ona. Chyba od dzisiaj zacznę ją nazywać aniołem.

     Poczułem jak ktoś łapie mnie za kołnierz koszuli i siłą stawia na nogi, po czym kieruje w stronę szyby z rozpędem. Zanim zostałem wyrzucony przez okno, usłyszałem głos przy swoimi uchu:

     - Teraz wiesz, jaka ona jest naprawdę. Uważaj na siebie, inaczej zginiesz.

     Poczułem jak szło przecina mi policzek, a potem… znalazłem się na ulicy. To musiał być jakiś teleport. Nie ważne, na dzisiaj mam dość i chcę jak najszybciej porozmawiać z Belloną. Ciekaw jestem, jak zareaguje, gdy powiem jej, co widziałem.


     Ciekawe, czy Bellona cały czas siedziała w swoim pokoju, jak jej kazałem.

     Zatrzymałem się przy jej drzwiach, które znajdowały się bliżej windy, po czym nasłuchiwałem. Coś było nie tak, bo nie słyszałem kobiecego głosu, lecz męski. I to dwa!

     - Co chcesz z nią zrobić?

     - To, co zawsze chciałem. Jest jedyną kobietą, która zdołała się oprzeć mojej mocy i wdziękowi, a takie są jeszcze bardziej pociągające.

     - Ty chyba nie chcesz jej zgwał…

     - Oj, chcę. No bo jak inaczej ją zdobędę?

     Nie wytrzymałem. Zawrzało we mnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Ogarnęła mnie wściekłość, której nie rozumiałem. Ale co tu było do zrozumienia? Bellona była w niebezpieczeństwie i musiałem jakoś zareagować. Nie bawiąc się subtelności, wywaliłem drzwi jednym, porządnym kopniakiem. Wystarczyła mi sekunda, aby rozejrzeć się w sytuacji. Dwóch blondynów znajdowało się w salonie Bellony, a ona sama była związana i zakneblowana na krześle. Głowę miała odchyloną do tyłu i zamknięte oczy - była nieprzytomna. Niższy mężczyzna stał przy oknie i miał zawieszoną elektryczną gitarę, druga zaś stał pomiędzy udami Bellony i rozpinał jej koszulę. Obaj spojrzeli na mnie w jednej chwili mocno zdziwieni. Na widok w całości widocznego stanika Bellony i śmierdzących łap przybłędy na guzikach od koszuli, poczułem jak cała moc daje mi o sobie znać. Cholera, poczułem zazdrość.

     W moich rękach niespodziewanie pojawiły się dwa pistolety i każdy mierzył w innego blondyna. Byli zdziwieni nie na żarty. Już naciskałem oba spusty, gdy nagły blask mnie oślepił, a potężny dźwięk gitary zagłuszył. Straciłem nad sobą kontrolę tylko na chwilę, ale gdy się ocknąłem, ich już nie było.

     Kurde!



     Podszedłem do Bellony, na szczęście nic jej nie zrobili. Musiałem ją zabrać z tego piekielnego miejsca jak najszybciej.
               
Przejdź do: - Opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 5

1 komentarz:

  1. Och, jak ja dawno tutaj nie zaglądałam...
    Ten rozdział jest po porstu swietny! Lokiemu coraz bardziej zależy na Bellonie, co niezmierni mi się podoba. Jestem ciekawa, co takiego wymyślisz dalej, bo masz naprawdę masę niesamowitych pomysłów.
    Pozdrawiam.
    A i super jest teraz ten nowy wygląd. Może nie powala jak na innych blogach, ale liczy się, że sama go zrobiłaś i musisz pewnie być z niego dumna...

    OdpowiedzUsuń