Westchnąłem
ciężko. Znowu sam w tym wielkim mieszkaniu. Bellona może była nieznośna, ale
przyzwyczaiłem się do jej towarzystwa. Jakoś nie miałem do niczego weny. Nawet
na piwo nie miałem ochoty, co było naprawdę do mnie nie podobne. A najgorsze w
tym wszystkim było to, że gdy myślałem, aby pójść sobie na jakieś panienki, to
zaraz coś we mnie krzyczało stanowczo „nie!” . Chyba pójdę do lekarza, bo ze
mną jest coraz to gorzej.
Upadłem
na wygodną, skórzaną sofę i włączyłem telewizor. Przeleciałem po wszystkich
kanałach. Nic nie było. Zatrzymałem się dopiero na kolejnej ekranizacji
Spider-Man’a. Ile ich już jest? Co najmniej trzy. A może by tak się pobawić w
takiego gościa, w opinającym wszystkie części ciała, czerwono-niebieskim kombinezonie? Chociaż nie. Nie cierpię ciasnych ubrań, a jak pomyślę, że
miałoby mi się to wpinać w… Uch… Na samą myśl mam ciarki.
Podszedłem
do okna. Ruch jak zawsze. Może tak odwiedzę rodzinne strony? Tak, to dobry
pomysł. Miło będzie pooddychać tym znajomym powietrzem i ponownie poczuć się
jak jeden z Asów.
Podszedłem
do szuflady stojącej w salonie, gdzie znajdowała się drewniana pozytywka.
Spokojna melodyjka, idealnie pasująca do walca angielskiego, rozbrzmiała zaraz
po otworzeniu, a mała tancereczka wysunęła się z zagłębienia i obracała się
dookoła własnej osi. W przedziale na biżuterię znajdowały się kamienie różnego
koloru i kształtu. Wyglądały bardziej jakby powypadały z pierścionków dla
trochę starszych dziewczynek - nic nie znaczące z wyglądu. Chwyciłem dwie i
schowałem do kieszeni spodni.
Zaraz
po zasunięciu szuflady rozległo się pukanie. W mojej ręce zmaterializował się
IMI Jericho z tłumikiem, który schowałem z tyłu za pas. Trzymając prawą rękę
nieco z tyłu, aby szybciej wydobyć broń, otworzyłem drzwi, lecz nikogo tam nie
spotkałem. Rozejrzałem się po korytarzu, trzymając już broń w ręku, jedynie co
tam było, to koperta na wycieraczce.
Wziąłem
list i starannie zamknąłem drzwi. Broń odłożyłem na szklany stolik, a sam
usiadłem na kanapie. Zaadresowany był do Bellony. Dziwne, przecież jeszcze jej
nie meldowałem u siebie i w ogóle skąd ktoś może wiedzieć, że ona u mnie
mieszka? Co najdziwniejsze, został zaadresowany do „Bellony”, a nie do
„Izabelli Onager”, czyli jej nazwiska w świecie ludzi. Ten, kto wysłała ten list,
sam musi mieć coś wspólnego z mitycznymi.
Bez
chwili wahania, czy jakiegokolwiek skrępowania, otworzyłem list.
Droga Bellono!
Cóż, od ostatnich wieków wiele
się zmieniło, nie tylko na świecie, lecz także pomiędzy nami - mitologicznymi
bogami, którzy powstali z ludzkiej wyobraźni lub są potomkami właśnie tej ludzkiej
wyobraźni. Jednakże mam nadzieję, że pomiędzy nami, a konkretnie naszą umową,
nic się nie zmieniło. Pamiętasz ją jeszcze? Jeżeli nie, to pozwól, że przypomnę
ci. A otóż po wygraniu trzeciej bitwy z Aresem, zawarliśmy umowę, że kiedyś
przyjdzie czas, że to my wspólnie staniemy do walki, jednak nie o zwycięstwo,
lecz o życie - to miała być walka na śmierć i życie. Jednak ty zniknęłaś.
Zniknęłaś i nikt nie wiedział, dokąd się udałaś. Teraz, gdy wreszcie odnalazłem
cię, wreszcie mogę stawić ci czoła. Wyzywam cię, Bellono, rzymska bogini wojny,
dawczyni zwycięstwa, na pojedynek, a jego wygrana zadecyduje, które z nas
będzie wieść dalszy żywot. Ten świat jest za mały dla dwóch tak potężnych
wojowników. Czekam na ciebie w podziemiach Koloseum.
Z poważaniem,
Herkules.
Dlaczego
z każdym dniem dowiaduję się nowych rzeczy o moim aniele? To aż niezwykłe,
jakąż ona miała ciekawą przeszłość. Wierzyć się nie chce. Ale widać tutaj
klasyczny przykład podziału fantastycznego - mizerniak - mądry i inteligentny, osiłek - przygłup i debil. Ten cały Herkules to nawet listu porządnie pisać nie umie.
Nie wie, że zwroty do adresata pisze się wielką literą? I że powinno być takie
coś jak wstęp, rozwinięcie i zakończenie? Czego oni ich uczyli w tym antyku?
Ta
cała sprawa śmierdziała mi aż Erosem i Apollem. Taki dupek jak Herkules na
pewno nie wymyśliłby czegoś takiego.
Odłożyłem
list na stolik. Westchnąłem i wyciągnąłem telefon. Już na samym początku
wyświetlił mi się napis „Bellona”, wcisnąłem i zadzwoniłem.
***
Przejście
do podziemi Koloseum było bardzo wąskie, w dodatku wyposażone w ostre kamienie,
przez które zdzierałam sobie kolana. Piekło jak diabli, lecz zawzięcie parłam
na przód. Stęknęłam, gdy strop obniżył się o kolejne dziesięć centymetrów. Przez
chwilę rozważałam wyjście i znalezienie innej drogi lub po prostu zrobienie
jej. Ale… Co ja, kurwa, gadam?! Przecież ja się stąd nigdy nie wydostanę drogą,
którą przyszłam! Nie ma takiej opcji!
Wreszcie
udało mi się wyjść z tego przeklętego tuneliku. Otrzepałam się z kurzu i
rozejrzałam. Było ciemno, jak zawsze. Nigdzie nie było żadnych okien, przez
które mogłoby wpadać popołudniowe słońce Włoch. Duszne powietrze ledwo
wchodziło mi w nozdrza. Potrzepałam trochę wierzch koszulki przy szyi, aby
dopuścić pomiędzy piersi trochę powietrza. Nie wyszło. Chwila ulgi została
zdominowała przez ponownie napływające duszne i ciężkie powietrze. Nie było
prawie czym oddychać, a tym bardziej jak przewietrzyć ciała.
Niespodziewanie
pochodnie zapłonęły, jakby jakaś magiczna wróżka pstryknęła palcami lub
zamachała różdżką. Jeszcze tego by mi brakowało. Na końcu tej całej ciemnej
przestrzeni stał postawny mężczyzna z dumnie wysuniętą piersią. Przez chwilę
zdawało mi się, że zamiast klatki piersiowej stała tam komoda na jakiś długich
nogach. No ludzie! Przecież on był dwa razy taki jak ja! I to nie chodzi mi że
wszerz w brzuchu, ale w wszerz w mięśniach. Nie spodziewałam się, że przez te
wszystkie lata będzie utrzymywał kondycję i w ogóle.
-
Witaj, Bellono! - rzekł tubalnym głosem.
-
No, hejka. Masa lat, co nie? - rzuciłam luźno, nagle w pomieszczeniu zrobiło
się jeszcze goręcej, naprawdę nie sądziłam, że to możliwe.
-
Lat? Chyba tysiąc lat - zaśmiał się, jakby to był najlepszy kawał, jaki w życiu
słyszał. Cóż, może być, że to szczyt jego humorystycznych możliwości. Stałam
tylko i gapiłam się na niego, jak na człowieka, który ma coś z głową, ale ze
względu na jego pozycję, nikt nie chce mu tego powiedzieć i tylko uśmiecha się
głupio… bądź nerwowo.
-
Wow! - odrzekłam z udawanym entuzjazmem i sympatią. - Nauczyłeś się dodawać
przedrostki! Cóż za postęp w dziale matematyki - przymrużyłam oczy i uśmiechnęła
się wesoło - niech zgadnę, to twój popisowy numer.
Herkules
nagle przestał się śmiać, na jego twarzy pojawił się lekki grymas. Pewnie
uznał, że szkoda czasu, gdyż wkoło niego pojawił się jasność i stanął w boskim
majestacie z czasów antycznych. W ręce standardowo dzierżył maczugę, nabitą
kolcami, z szerokich barów zwisała lwia skóra, zawiązana łapami pod jego szyją,
biodra opinał mu szeroki, złoty pas - zapewne ten, który zabrał Hippolicie -
podtrzymywał on prosty, brązowy materiał zasłaniający jego przyrodzenie. Na
nogach standardowo sandały.
Cofnęłam
jedną nogę do tyłu, jego klata była… wielka jak szafa trzydrzwiowa! Jak ja mam
z kimś takim walczyć?! Wzięłam wdech. Wkoło mnie latały iskry trzech kolorów,
potem oślepiające światło i na koniec stanęłam w swojej boskiej postaci. Rozruszałam
mięśnie ramion, trochę porozciągała tułów i nogi, po czym stanęłam w pozycji
bojowej.
Herkules
uniósł swój kawałek drewna nad głowę i biegł w moją stronę z walecznym
okrzykiem. Wyglądał jak rozpędzony pociąg, którego nie tak łatwo zatrzymać. Co
ja znowu za głupoty plotę? Przecież jego NIE da się zatrzymać! Gdy był przede
mną o blisko dwa metry, odskoczyłam na bok, a on sam grzmotną w kamienistą
ścianę. Czyli tak, jak myślałam. Autentyczny pociąg - łatwo się nie zatrzyma.
Gigantyczny
mężczyzna szybko otrząsnął się po bliskim kontakcie ze ścianą - na której
pojawiło się kilka znaczących pęknięć - i, tym razem już powolnym krokiem,
zbliżał się do mnie. Przełknęłam ślinę i wysunęłam jedną stopę do przodu, aby
skutecznie odparować cios. Muszę wymyślić dobry plan, gdyż inaczej nie pokonam
tego olbrzyma.
I
nagle wymyśliłam! To było jak grom z jasnego nieba.
Zwinnie
odskoczyłam przed uderzeniem Herkulesa, obchodząc go od tyłu, podczas gdy kolce
maczugi wbiły się w ziemię. Wskoczyłam na niego i obwinęłam rękę wkoło jego
szyi. Nie miałam po co atakować go mieczem, lwia skóra była odporna na wszelkie
żelastwo, pewnie nawet kule by jej nie przebiły. Więc ostatecznie zostało mi go
udusić, a raczej poddusić. Szybko zepchnął mnie z swoich pleców, stanęłam
ponownie w pozycji gotowa do walki. Tym razem to ja zaatakowałam. Wyskoczyłam i
z góry chciałam uderzyć go mieczem, lecz Herkules skutecznie odparował cios,
strącając mnie na bok. Patrzył na mnie z wrogością w oczach, ale także dziwną…
obojętnością. Wbiłam miecz w ziemię, a sama oparłam się o niego nonszalancko.
- I
co mi powiesz ciekawego, Herkulesie? Jak tam Hebe, twoja żona, co? A może raczej
była żona - prowokowałam, udając, że bardziej interesują mnie moje paznokcie.
Ukradkiem
spojrzałam na niego, teraz w jego oczach zrodził się czysty gniew, chęć
zabijania. Hebe była słabym punktem Herkulesa. Kochał ją, ale ona go zostawiła,
przyłapując go na zdradzie, przepraszał ją wiele razy, lecz bogini młodości
była nieugięta. I bardzo dobrze. Pewnie teraz leży sobie gdzieś na Hawajach w
towarzystwie pięknych Hiszpanów. W końcu wcale nie jest najbrzydsza, wygląda na
szesnastolatkę, lecz jej szafirowe oczy wyglądają jak u dojrzałej kobiety, do
tego bujne, czarne włosy i wydajne usta, o których marzy każdy mężczyzna. Nic
dziwnego, że zawsze mężczyźni garnęli do niej drzwiami i oknami.
Herkules
rzucił się na mnie otoczony wielkim szałem. Mały kroczek na bok i ponownie
wyrżną w ścianę. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, on doskoczył do mnie i z
machał tą swoją maczugą na wszystkie strony. Moja tarcza latała z jednej strony
na drugą, ledwo nadążając. Najmocniejsze uderzenie zostawił na koniec.
Odepchnęło mnie pod samą ścianę, straciłam na chwilę orientację, uderzyłam
głową w ostający kamień, poczułam ciepłą ciecz spływającą mi po włosach, która
zalepia pojedyncze pukla i przylepia je do karku.
Podniosłam
się ociężałym krokiem, lecz nie na długo. Kolejne uderzenie w szczękę, coś
strzyknęło w niej niebezpiecznie. Odleciałam dwa metry na bok. Nie byłam już w
stanie przywołać żadnej broni, siły mnie opuściły, jak ulatująca dusza, która
nigdy nie ma już wrócić do swojego ciała. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na
mężczyznę, który, ciężko dysząc, przygotowywał się do ostatniego uderzenia.
Zabrałam w sobie wszystkie siły i cierpliwie czekałam na ostatni moment.
Ciekawa jestem, czy tylko ta resztka sił nie opuści mnie, gdy nadejdzie ta
chwila.
Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 9
- opowiadanie następne: Opowiadanie 11
Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 9
- opowiadanie następne: Opowiadanie 11
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz