sc Agonia bogów: schyłek mitologii: Opowiadanie 10
Layout by Scar

piątek, 16 października 2015

Opowiadanie 10

     Westchnąłem ciężko. Znowu sam w tym wielkim mieszkaniu. Bellona może była nieznośna, ale przyzwyczaiłem się do jej towarzystwa. Jakoś nie miałem do niczego weny. Nawet na piwo nie miałem ochoty, co było naprawdę do mnie nie podobne. A najgorsze w tym wszystkim było to, że gdy myślałem, aby pójść sobie na jakieś panienki, to zaraz coś we mnie krzyczało stanowczo „nie!” . Chyba pójdę do lekarza, bo ze mną jest coraz to gorzej.
     Upadłem na wygodną, skórzaną sofę i włączyłem telewizor. Przeleciałem po wszystkich kanałach. Nic nie było. Zatrzymałem się dopiero na kolejnej ekranizacji Spider-Man’a. Ile ich już jest? Co najmniej trzy. A może by tak się pobawić w takiego gościa, w opinającym wszystkie części ciała, czerwono-niebieskim kombinezonie? Chociaż nie. Nie cierpię ciasnych ubrań, a jak pomyślę, że miałoby mi się to wpinać w… Uch… Na samą myśl mam ciarki.
     Podszedłem do okna. Ruch jak zawsze. Może tak odwiedzę rodzinne strony? Tak, to dobry pomysł. Miło będzie pooddychać tym znajomym powietrzem i ponownie poczuć się jak jeden z Asów.
     Podszedłem do szuflady stojącej w salonie, gdzie znajdowała się drewniana pozytywka. Spokojna melodyjka, idealnie pasująca do walca angielskiego, rozbrzmiała zaraz po otworzeniu, a mała tancereczka wysunęła się z zagłębienia i obracała się dookoła własnej osi. W przedziale na biżuterię znajdowały się kamienie różnego koloru i kształtu. Wyglądały bardziej jakby powypadały z pierścionków dla trochę starszych dziewczynek - nic nie znaczące z wyglądu. Chwyciłem dwie i schowałem do kieszeni spodni.
     Zaraz po zasunięciu szuflady rozległo się pukanie. W mojej ręce zmaterializował się IMI Jericho z tłumikiem, który schowałem z tyłu za pas. Trzymając prawą rękę nieco z tyłu, aby szybciej wydobyć broń, otworzyłem drzwi, lecz nikogo tam nie spotkałem. Rozejrzałem się po korytarzu, trzymając już broń w ręku, jedynie co tam było, to koperta na wycieraczce.
     Wziąłem list i starannie zamknąłem drzwi. Broń odłożyłem na szklany stolik, a sam usiadłem na kanapie. Zaadresowany był do Bellony. Dziwne, przecież jeszcze jej nie meldowałem u siebie i w ogóle skąd ktoś może wiedzieć, że ona u mnie mieszka? Co najdziwniejsze, został zaadresowany do „Bellony”, a nie do „Izabelli Onager”, czyli jej nazwiska w świecie ludzi. Ten, kto wysłała ten list, sam musi mieć coś wspólnego z mitycznymi.
     Bez chwili wahania, czy jakiegokolwiek skrępowania, otworzyłem list.

     Droga Bellono!
     Cóż, od ostatnich wieków wiele się zmieniło, nie tylko na świecie, lecz także pomiędzy nami - mitologicznymi bogami, którzy powstali z ludzkiej wyobraźni lub są potomkami właśnie tej ludzkiej wyobraźni. Jednakże mam nadzieję, że pomiędzy nami, a konkretnie naszą umową, nic się nie zmieniło. Pamiętasz ją jeszcze? Jeżeli nie, to pozwól, że przypomnę ci. A otóż po wygraniu trzeciej bitwy z Aresem, zawarliśmy umowę, że kiedyś przyjdzie czas, że to my wspólnie staniemy do walki, jednak nie o zwycięstwo, lecz o życie - to miała być walka na śmierć i życie. Jednak ty zniknęłaś. Zniknęłaś i nikt nie wiedział, dokąd się udałaś. Teraz, gdy wreszcie odnalazłem cię, wreszcie mogę stawić ci czoła. Wyzywam cię, Bellono, rzymska bogini wojny, dawczyni zwycięstwa, na pojedynek, a jego wygrana zadecyduje, które z nas będzie wieść dalszy żywot. Ten świat jest za mały dla dwóch tak potężnych wojowników. Czekam na ciebie w podziemiach Koloseum.
Z poważaniem,
Herkules.


     Dlaczego z każdym dniem dowiaduję się nowych rzeczy o moim aniele? To aż niezwykłe, jakąż ona miała ciekawą przeszłość. Wierzyć się nie chce. Ale widać tutaj klasyczny przykład podziału fantastycznego - mizerniak -  mądry i inteligentny, osiłek - przygłup i debil. Ten cały Herkules to nawet listu porządnie pisać nie umie. Nie wie, że zwroty do adresata pisze się wielką literą? I że powinno być takie coś jak wstęp, rozwinięcie i zakończenie? Czego oni ich uczyli w tym antyku?
     Ta cała sprawa śmierdziała mi aż Erosem i Apollem. Taki dupek jak Herkules na pewno nie wymyśliłby czegoś takiego.
     Odłożyłem list na stolik. Westchnąłem i wyciągnąłem telefon. Już na samym początku wyświetlił mi się napis „Bellona”, wcisnąłem i zadzwoniłem.


***
     Przejście do podziemi Koloseum było bardzo wąskie, w dodatku wyposażone w ostre kamienie, przez które zdzierałam sobie kolana. Piekło jak diabli, lecz zawzięcie parłam na przód. Stęknęłam, gdy strop obniżył się o kolejne dziesięć centymetrów. Przez chwilę rozważałam wyjście i znalezienie innej drogi lub po prostu zrobienie jej. Ale… Co ja, kurwa, gadam?! Przecież ja się stąd nigdy nie wydostanę drogą, którą przyszłam! Nie ma takiej opcji!
     Wreszcie udało mi się wyjść z tego przeklętego tuneliku. Otrzepałam się z kurzu i rozejrzałam. Było ciemno, jak zawsze. Nigdzie nie było żadnych okien, przez które mogłoby wpadać popołudniowe słońce Włoch. Duszne powietrze ledwo wchodziło mi w nozdrza. Potrzepałam trochę wierzch koszulki przy szyi, aby dopuścić pomiędzy piersi trochę powietrza. Nie wyszło. Chwila ulgi została zdominowała przez ponownie napływające duszne i ciężkie powietrze. Nie było prawie czym oddychać, a tym bardziej jak przewietrzyć ciała.
     Niespodziewanie pochodnie zapłonęły, jakby jakaś magiczna wróżka pstryknęła palcami lub zamachała różdżką. Jeszcze tego by mi brakowało. Na końcu tej całej ciemnej przestrzeni stał postawny mężczyzna z dumnie wysuniętą piersią. Przez chwilę zdawało mi się, że zamiast klatki piersiowej stała tam komoda na jakiś długich nogach. No ludzie! Przecież on był dwa razy taki jak ja! I to nie chodzi mi że wszerz w brzuchu, ale w wszerz w mięśniach. Nie spodziewałam się, że przez te wszystkie lata będzie utrzymywał kondycję i w ogóle.
     - Witaj, Bellono! - rzekł tubalnym głosem.
     - No, hejka. Masa lat, co nie? - rzuciłam luźno, nagle w pomieszczeniu zrobiło się jeszcze goręcej, naprawdę nie sądziłam, że to możliwe.
     - Lat? Chyba tysiąc lat - zaśmiał się, jakby to był najlepszy kawał, jaki w życiu słyszał. Cóż, może być, że to szczyt jego humorystycznych możliwości. Stałam tylko i gapiłam się na niego, jak na człowieka, który ma coś z głową, ale ze względu na jego pozycję, nikt nie chce mu tego powiedzieć i tylko uśmiecha się głupio… bądź nerwowo.
     - Wow! - odrzekłam z udawanym entuzjazmem i sympatią. - Nauczyłeś się dodawać przedrostki! Cóż za postęp w dziale matematyki - przymrużyłam oczy i uśmiechnęła się wesoło - niech zgadnę, to twój popisowy numer.
     Herkules nagle przestał się śmiać, na jego twarzy pojawił się lekki grymas. Pewnie uznał, że szkoda czasu, gdyż wkoło niego pojawił się jasność i stanął w boskim majestacie z czasów antycznych. W ręce standardowo dzierżył maczugę, nabitą kolcami, z szerokich barów zwisała lwia skóra, zawiązana łapami pod jego szyją, biodra opinał mu szeroki, złoty pas - zapewne ten, który zabrał Hippolicie - podtrzymywał on prosty, brązowy materiał zasłaniający jego przyrodzenie. Na nogach standardowo sandały.
     Cofnęłam jedną nogę do tyłu, jego klata była… wielka jak szafa trzydrzwiowa! Jak ja mam z kimś takim walczyć?! Wzięłam wdech. Wkoło mnie latały iskry trzech kolorów, potem oślepiające światło i na koniec stanęłam w swojej boskiej postaci. Rozruszałam mięśnie ramion, trochę porozciągała tułów i nogi, po czym stanęłam w pozycji bojowej.
     Herkules uniósł swój kawałek drewna nad głowę i biegł w moją stronę z walecznym okrzykiem. Wyglądał jak rozpędzony pociąg, którego nie tak łatwo zatrzymać. Co ja znowu za głupoty plotę? Przecież jego NIE da się zatrzymać! Gdy był przede mną o blisko dwa metry, odskoczyłam na bok, a on sam grzmotną w kamienistą ścianę. Czyli tak, jak myślałam. Autentyczny pociąg - łatwo się nie zatrzyma.
     Gigantyczny mężczyzna szybko otrząsnął się po bliskim kontakcie ze ścianą - na której pojawiło się kilka znaczących pęknięć - i, tym razem już powolnym krokiem, zbliżał się do mnie. Przełknęłam ślinę i wysunęłam jedną stopę do przodu, aby skutecznie odparować cios. Muszę wymyślić dobry plan, gdyż inaczej nie pokonam tego olbrzyma.
     I nagle wymyśliłam! To było jak grom z jasnego nieba.
     Zwinnie odskoczyłam przed uderzeniem Herkulesa, obchodząc go od tyłu, podczas gdy kolce maczugi wbiły się w ziemię. Wskoczyłam na niego i obwinęłam rękę wkoło jego szyi. Nie miałam po co atakować go mieczem, lwia skóra była odporna na wszelkie żelastwo, pewnie nawet kule by jej nie przebiły. Więc ostatecznie zostało mi go udusić, a raczej poddusić. Szybko zepchnął mnie z swoich pleców, stanęłam ponownie w pozycji gotowa do walki. Tym razem to ja zaatakowałam. Wyskoczyłam i z góry chciałam uderzyć go mieczem, lecz Herkules skutecznie odparował cios, strącając mnie na bok. Patrzył na mnie z wrogością w oczach, ale także dziwną… obojętnością. Wbiłam miecz w ziemię, a sama oparłam się o niego nonszalancko.
     - I co mi powiesz ciekawego, Herkulesie? Jak tam Hebe, twoja żona, co? A może raczej była żona - prowokowałam, udając, że bardziej interesują mnie moje paznokcie.
     Ukradkiem spojrzałam na niego, teraz w jego oczach zrodził się czysty gniew, chęć zabijania. Hebe była słabym punktem Herkulesa. Kochał ją, ale ona go zostawiła, przyłapując go na zdradzie, przepraszał ją wiele razy, lecz bogini młodości była nieugięta. I bardzo dobrze. Pewnie teraz leży sobie gdzieś na Hawajach w towarzystwie pięknych Hiszpanów. W końcu wcale nie jest najbrzydsza, wygląda na szesnastolatkę, lecz jej szafirowe oczy wyglądają jak u dojrzałej kobiety, do tego bujne, czarne włosy i wydajne usta, o których marzy każdy mężczyzna. Nic dziwnego, że zawsze mężczyźni garnęli do niej drzwiami i oknami.
     Herkules rzucił się na mnie otoczony wielkim szałem. Mały kroczek na bok i ponownie wyrżną w ścianę. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, on doskoczył do mnie i z machał tą swoją maczugą na wszystkie strony. Moja tarcza latała z jednej strony na drugą, ledwo nadążając. Najmocniejsze uderzenie zostawił na koniec. Odepchnęło mnie pod samą ścianę, straciłam na chwilę orientację, uderzyłam głową w ostający kamień, poczułam ciepłą ciecz spływającą mi po włosach, która zalepia pojedyncze pukla i przylepia je do karku.

     Podniosłam się ociężałym krokiem, lecz nie na długo. Kolejne uderzenie w szczękę, coś strzyknęło w niej niebezpiecznie. Odleciałam dwa metry na bok. Nie byłam już w stanie przywołać żadnej broni, siły mnie opuściły, jak ulatująca dusza, która nigdy nie ma już wrócić do swojego ciała. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na mężczyznę, który, ciężko dysząc, przygotowywał się do ostatniego uderzenia. Zabrałam w sobie wszystkie siły i cierpliwie czekałam na ostatni moment. Ciekawa jestem, czy tylko ta resztka sił nie opuści mnie, gdy nadejdzie ta chwila.

Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 9
- opowiadanie następne: Opowiadanie 11

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz