***Loki
-
Ale ja nie chcę! - zawzięcie protestowała.
-
Aniele, mam to gdzieś, musisz ze mną iść, przecież nie pójdę sam!
- To
przemień się w kobietę i idź z jakiś aniołem! Oni na pewno ci pomogą!
Westchnąłem.
Co miałem zrobić? Odkąd powiedziałem Bellonie, że zabiłem Sigyn i była ona
tylko moją kochanką, odsunęła się ode mnie. Cholera, jak zawsze musiałem coś
palnąć! A było już tak dobrze. Gdy opowiadałem, patrzyła się na mnie z takim
zachwytem… i ciekawością. Poczułem wtedy, że zaczynamy się do siebie zbliżać,
ale gdy tylko powiedziałem jej o ten głupiej akcji, to cały jej zachwyt i
entuzjazm wyparowały w jednej chwili.
Mogłem
trzymać język za zębami!
Bellona
nie dyskutowała ze mną, wróciła do oglądania telewizji. Siedziała w rybaczkach
i bluzce na szelkach, która przebijała jej sportowy biustonosz. W pierwszej
chwili zrobiło mi się gorąco, ale jakimś cudem udało mi się nie patrzeć w tamtą
stronę, a raczej na dół.
-
Dobrze - warknąłem, miałem jej już serdecznie dość - ale jeżeli nie przyjdę na
noc lub zjawię się tutaj z jakąś panienką, to nie bądź zdziwiona.
- Co
mnie twoje panienki? Twoje życie prywatne obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny
śnieg - odpowiedziała, a chwilę później wykrzywiła się jakby z bólu. Pewnie
złapał ją skurcz i bardzo dobrze, należało jej się.
Wyszedłem
z limuzyny uśmiechnięty zawadiacko. Marynarkę szarego garnituru miałem
odsłoniętą, pokazując czarną koszulę i niezawiązany, biały krawat. Włosy
starannie odgarnąłem do tyłu. Rozbłyski fleszy dochodziły ze wszystkich stron.
Oszalały ze szczęścia tłum ludzi podawał mi kartki, abym złożył na nich
autograf. Nie spieszyło mi się, spokojnie wszystkich obszedłem, podpisując
pomięte kartki. Kobiety dotykały moich ubrań i piszczały, gdy puszczałem im
oczko. Niektóre wciskały mi w ręce małe karteczki z ich numerami. No tak, byłem
sam i w dodatku nie miałem obrączki na palcu. Nic dziwnego, że się do mnie
pchały.
Nie
czekając dłużej, udałem się do budynku, gdzie panowała cisza i spokój, zupełnie
odmienny od tego, co działo się na zewnątrz. Gdy tylko wszedłem, powitał mnie
właściciel lokalu i kelner wręczając kieliszek szampana. Podszedł do mnie
mężczyzna w czarnym garniturze starannie zapiętym i wygładzonym. Blond włosy
okalały jego twarz. Uśmiechnął się do mnie.
-
Lotthew - skinął głową, unosząc nieco kieliszek.
-
William - odwzajemniłem gest.
-
Gdzie twoja towarzyszka?
- Zbuntowała
się - odpowiedziałem westchnieniem.
-
Zdarza się. Kobiety są takie… nieprzewidywalne.
-
Myślę, że się mylisz. Jeżeli nie zna się swojej partnerki, to owszem, jest
nieprzewidywalna, lecz jeżeli dobrze się ją pozna, to mniej więcej można
określić, co kiedy będzie robić.
Nie
zagościłem długo na tej imprezie. Było zdecydowanie za sztywno, nie moje
klimaty. Udałem się do pierwszego lepszego baru, acz nie sądziłem, że tak o
mnie wpuszczą, więc spowiłem się niewidzialnością i śmiało wkroczyłem do środka,
uważając, aby przypadkiem nie szturchnąć jednego z ochroniarzy.
Mój
strój był idealny, pozbyłem się tylko marynarki i krawatu, po czym usiadłem
przy okrągłym barze i zamówiłem piwo. Rozejrzałem się. Ciemnie ściany były
oświetlane przez czerwone lampy, stoliki z krzesełkami i boksy były ustawione
przy ścianach. Na samym środku lokalu znajdował się bar w kształcie koła… no,
może owalu. Pomiędzy barem a stolikami było miejsce do tańczenia.
Dostałem
swoje piwo i rozejrzałem się po ludziach. Było ich tutaj sporo, lecz
najbardziej rzucała się w oczy grupka siedząca na kanapach. Byli to przeważnie
sami mężczyźni, ubrani w skórzane kurtki ze specjalnie poobdzieranymi spodniami
i ciężkimi butami. Mieli na rękach liczne blizny, a na ich stoliku stała masa
butelek po alkoholu. Najbardziej rzuciła mi się jednak postać siedząca na samym
środku. Była to jedyna kobieta.
Cholera,
to była moja kobieta!
Bellona
z założoną jedną nogą na drugą siedziała na samym środku w czerwonej, obcisłej
sukience z głębokim dekoltem, w ręku miała papierosa i śmiała się razem z tym
stadem zdziczałych niedźwiedzi.
Jednak
co innego mnie zastanawiało. Jej mina. Wyglądała na taką pewną siebie, wręcz
szaloną. Wyglądała podobnie jak wtedy, gdy była jeszcze bezlitosną boginią
wojny. Tej miny nigdy nie zapomnę.
Za
jednym razem wziąłem i wypiłem zawartość kufla, po czym cicho wstałem i
postanowiłem zajść ją od tyłu. Dobrze, że pomiędzy kanapą i ścianą było trochę
miejsca. Niewidzialność spotęguje moje nagłe pojawienie się za jej plecami.
Usłyszałem
kolejny wybuch śmiechu, a wtedy Bellona wzięła do buzi szklankę i zaczęła pić.
- No
proszę, mój aniołek pokazał rogi - pojawiłem się tuż za nią.
Wszyscy
spojrzeli na mnie wzrokiem pod tytułem „Czemu nam przerywasz zabawę, debilu?”,
a Bellona zachłysnęła się i wypluła wszystko przed siebie. Przez chwilę
kaszlała, a gdy złapała porządnie oddech, odwróciła się w moją stronę. Wyglądała
teraz… normalnie. Jej mina szalonej bogini zniknęła nagle. Czyżby teraz miała
zgrywać niewiniątko?
Pokręciłem
głową, William chyba miał rację. Kobiety są nieprzewidywalne, a w szczególności
ta, która stoi przede mną.
-
Loki, co ty tutaj robisz? - patrzyła teraz na mnie niepewnie.
- Co
ja tu robię? Mógłbym się ciebie spytać o to samo - uniosłem brwi.
- Hej,
odczep się od naszej lali, znajdź sobie lepsze towarzystwo, przeszkadzasz nam -
wtrącił się jeden z bezmózgich mięśniaków. Spojrzałem na niego.
- To
ty znajdź sobie inny stolik, przeszkadzasz mojemu ego - wysyczałem.
-
Coś ty do niego powiedział?! - inny wstał gwałtownie wyraźnie rozwścieczony.
-
Kurde, nie dość, że jeden głupi, to drugi głuchy. Trafił swój na swego.
Dopełniacie się, panowie, jak nikt.
-
Loki! - syknął aniołek tracąc cierpliwość.
-
Nie wiem jak wy, chłopaki, ale ja chętnie przywaliłbym jakiemuś debilowi prosto
w ryj! - brązowooki brunet podniósł się z miejsca i zaczął strzelać kościami
pięści.
-
Świetnie. O… tutaj taki siedzi, na pewno to było do niego - wskazałem
pistoletem M1911 najbliżej mnie siedzącego gościa.
Wszyscy
zamarli, każdy wpatrywał się w mój pistolet jak w największe zło świata. Debile
na pewno nie spodziewali się, że noszę takie cacka przy sobie. Sięgnąłem do
kieszeni, wyjąłem z niej tłumik, który, jak gdyby nigdy nic, natychmiast
przykręciłem do broni. Spojrzałem na nich zdziwiony.
- No
co wy? Nagle przeszła wam ochota? Akurat teraz zechciało wam się pomyśleć, że
to może nie najlepszy pomysł, kiedy ja się już przygotowałem? Szkoda, a już
myślałem, że zobaczę, jak czterech bezmózgich dryblasów wybija sobie zęby. To byłoby
piękne - rozmarzyłem się.
W jednej chwili Bellona przeskoczyła oparcie kanapy i znalazła się przy mnie.
Pociągnęła mnie na zewnątrz przez tylne wyjście.
- Co
ty tutaj robisz? - wysyczała rozgniewana.
-
Nudziło mi się, więc przyszedłem tutaj. A ty co robisz w takim miejscu, w
dodatku paląc papierosy i pijąc alkohol? Myślałem, że nie robisz takich rzeczy.
A tak przy okazji, to ładny dekolt.
Zaczerwieniła
się, zaplatając ręce na piersiach, aby nie udało mi się czegokolwiek zobaczyć. Szkoda,
przez chwilę miałem bardzo ładne widoki, przewyższanie Bellony było dla mnie
dużym plusem.
- To
był pomysł Michała - wyszeptała, błądząc wzrokiem gdzieś na bok.
- Co
takiego? - teraz to mnie zastrzeliła, a raczej Michał. Będę musiał mu
pogratulować naprawdę świetnego pomysłu.
- No
bo za chwilę do tej bandy powinien dołączyć mężczyzna, który trzyma z demonami
i niektórymi bogami. Jest szefem mafii i Michałowi bardzo na nim zależy. Zna
położenie wielu bogów, co może znacznie ułatwić nam pracę - tłumaczyła wciąż
zawstydzona swoim wyglądem.
- I
ty się na to zgodziłaś, aniele? - wbiła paznokcie w swoje ramiona, nie cierpi,
gdy tak ją nazywam, a ja zaśmiałem się w duchu. Kochałem ją rozwścieczać.
- A
co miałam zrobić? Michał powiedział, że to jedyna szansa, a ty byłeś na tym
swoim bankiecie. Dzwoniłam do ciebie ja i on, ale miałeś wyłączony telefon.
No
tak, teraz to moja wina. Chociaż faktycznie mogli dzwonić, jakoś nie przyszło
mi do głowy, aby włączyć telefon po wyjściu z gwiazdorskiej imprezy. Michał
wymyślił coś na poczekaniu i pewnie to jedyne, co wpadło mu pod tą aureolkę.
Szkoda tylko, że musiał ją w to wciągnąć.
Westchnąłem
ciężko. Podałem jej biały płaszcz, który pojawił się w mojej ręce. Przyjęła go
speszona i zasłoniła swój dekolt. Odwróciła się i ruszyła ciasnym zaułkiem w
stronę ulicy.
Wszedłem
do środka, lecz nie odszedłem daleko od progu drzwi. Z miejsca wycelowałem
pistolet w bandę motocyklistów. Każdy po kolei dostawał kulkę w łeb, zanim
którykolwiek zorientował się, co się stało, wszyscy mieli już dziury w mózgach,
których pewnie tam nie było, ale to już inna sprawa. Nikt nie zareagował,
jedynie para, która widziała pistolet w mojej ręce, zmyła się z baru jak
najszybciej.
Nie
czekałem długo na ostatni cel. Wszedł chwilę po tym, gdy odstrzeliłem jego
kompanów. Ubrany był tak samo jak jego towarzysze, lecz posiadał jeszcze znaczą
ilość tatuaż, związane, długie włosy i przysłonięte chustą.
Po
barze rozległy się krzyki, gdy właśnie ten gość padł na środku sali martwy, z
dziurą w skórzanej kurtce na wysokości serca. Pierwszy zareagował młody chłopaczek, umięśniony o brązowych włosach.
Przez
całą drogę ja i Bellona nie odzywaliśmy się do siebie. Pierwsza wyparowała z
pojazdu i udała się do apartamentu. Zapłaciłem i ruszyłem jej śladem.
Zamknęła
się w swoim pokoju, słyszałem, jak bierze prysznic. Zaśmiałem się. Oczywiście
najlepiej jest po takich przeżyciach wziąć prysznic. Szkoda tylko, że to tak
nie działa, że złe wspomnienia nie spłynął razem z wodą.
No,
a teraz trzeba pomyśleć, co zrobić z tymi dwoma - Apollem i Erosem. Nie mogę
pozwolić, aby którykolwiek dobrał się do mojego anioła. O nie, co to to nie. Po
moim trupie! Bellona jest moja i ktokolwiek położy na niej łapy, gorzko tego
pożałuje, już ja się o to postaram.
*** Nowa Funlandia
Mary
Kelly pracowała w niewielkiej firmie jako sekretarka. Nie była specjalnie
uzdolniona, czy posiadała wysokie wykształcenie, lecz jej loki koloru
miodowego, długie rzęsy, duże piersi i zgrabne nogi bez problemu załatwiły jej
tak dobrze opłacalną pracę.
Patrząc
na dwóch mężczyzn, którzy nie wyglądali jak niegroźni amanci, próbowała
dodzwonić się do swojego szefa, który, jak zwykle o tej porze dnia, nie
odbierał telefonu. Zapewne pochłaniał teraz ogromnej ilości lunch w pobliskiej
kawiarni, która bogaciła się na nim, jak nałogowy czytacz gazety Bravo. Zupełnie nie zdając sobie z tego
sprawy, sprzedawcy podwyższali dla niego cenę dań.
-
Przykro mi, nie odbiera - powiedziała po raz trzeci Mary.
- No
nic, będziemy musieli poczekać na niego w jego gabinecie - wzruszył ramionami mężczyzna
z blond lokami. Obaj skierowali się w stronę drzwi do gabinetu właściciela
całej tej korporacji. Kobieta gwałtownie wstała z krzesła.
-
Ależ nie mogę panom na to pozwolić! Pod nieobecność szefa nikomu nie wolno
wchodzić do jego gabinetu! Możecie panowie poczekać tutaj, na sofie - ruchem
głowy wskazał skórzaną sofę stojącą w rogu.
- Em… Nie, wolimy w gabinecie.
-
Wzywam ochronę!
Niebieskooki
podszedł do kobiety, uśmiechając się do niej zalotnie, położył rękę na jej
ramieniu, po czym zsunął ją niżej, aż trafił na jej biodro, gdzie zatrzymał
się. Wpił usta w jej szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu.
-
Uspokój się, księżniczko, niczego nie zrobimy, zaufaj nam - szepnął jej do
ucha, a ona kiwnęła potakująco.
Mężczyzna
odkleił się od niej i wszedł do gabinetu, gdzie czekał już na niego jego
towarzysz. Zamknęli za sobą, a sekretarka całkowicie uwiedziona miłosnym
czarem, ani śmiała wzywać kogokolwiek. Kto wie, może okazując posłuszeństwo,
jakoś się do niego przymili? To mogło by się okazać całkiem pożyteczne, biorąc
pod uwagę fakt, że jej mieszkanie jest całkiem niedaleko.
Potężnej
postury mężczyzna ubrany w czarny, elegancki garnitur, wyszedł z windy, gdzie
od razu powitała go jego sekretarka. Uśmiechnął się do niej i kiwnął głową.
Kobieta z szerokim uśmiechem na twarzy powiadomiła go o gościach czekających w
gabinecie. Zmarszczył czoło i nic nie mówiąc, wszedł do środka.
Ktoś
zasłonił żaluzje, przez co w pokoju panował półmrok. Zaświecił światło. W pomieszczeniu
standardowo znajdowało się drewniane biurko, uginające się pod masą papierów,
obrotowy fotel obity czarną skórą i wygodne krzesełko znajdujące się naprzeciw
fotela, w razie, gdyby kiedyś zaprosił do siebie jednego z pracowników. Ponadto
na przeciwnej ścianie wisiała czarna plazma, a w drewnianych meblach,
odgrodzonych szybką znajdowały się segregatory, książki i filmy.
Na
pierwszy rzut oka wszystko było na swoim miejscu, jedynie przybyło dwóch kolesi.
Jeden siedział na czarnym fotelu z nogami na biurku, a drugi wpatrywał się na
widok za oknem, lekko odchylać żaluzję.
Spojrzeli
na mężczyznę, który wszedł do środka. Sięgający prawie dwóch metrów osiłek z
brązową czupryną i piwnymi oczami, marynarka ledwo trzymała się na jego torsie,
zapewne gdyby nabrał potężnego wdechu, guziki strzeliłyby na wszystkie strony. Z
twarzy wyglądał na łagodnego i miłego, co było dla nich kompletnym
zaskoczeniem.
-
Zmieniłeś się, chłopie - westchnął ten z nogami na biurku.
- I
to bardzo - dodał stojący przy oknie.
-
Kim wy jesteście? - spytał oniemiały dryblas.
- Ja
rozumiem nie pamiętać jego. Ale mnie? Własnego brata? Teraz to wbiłeś mi nóż w
plecy.
- Ifikles?
- zamurowało go.
-
Nie, ty przerośnięty ośle! Apollo!
-
Apollo? Ty tutaj, ale co…?
- Potrzebujemy
cię do złapania jednej takiej bogini - wtrącił drugi. - A tak przy okazji,
jakbyś już nie pamiętał swoich krewniaków, to jestem Eros.
Mężczyzna
lekko pobladł. Minęło tyle lat od ostatniego ich spotkania, tyle wieków.
Przełknął ślinę. Ci dawaj nie mogli się tutaj znaleźć tylko, by złapać boginię.
Na rzeczy było coś większego, o wiele większego.
- O
czym wy, do jasnej cholery, mówicie?
- Herkulesie - Apollo podszedł do swojego brata, któremu sięgał do klatki
piersiowej - czy pamiętasz może Bellonę?
Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 8
- opowiadanie następne: Opowiadanie 10
Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 8
- opowiadanie następne: Opowiadanie 10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz