sc Agonia bogów: schyłek mitologii: Opowiadanie 9
Layout by Scar

sobota, 3 października 2015

Opowiadanie 9

***Loki

     - Ale ja nie chcę! - zawzięcie protestowała.
     - Aniele, mam to gdzieś, musisz ze mną iść, przecież nie pójdę sam!
     - To przemień się w kobietę i idź z jakiś aniołem! Oni na pewno ci pomogą!
     Westchnąłem. Co miałem zrobić? Odkąd powiedziałem Bellonie, że zabiłem Sigyn i była ona tylko moją kochanką, odsunęła się ode mnie. Cholera, jak zawsze musiałem coś palnąć! A było już tak dobrze. Gdy opowiadałem, patrzyła się na mnie z takim zachwytem… i ciekawością. Poczułem wtedy, że zaczynamy się do siebie zbliżać, ale gdy tylko powiedziałem jej o ten głupiej akcji, to cały jej zachwyt i entuzjazm wyparowały w jednej chwili.
     Mogłem trzymać język za zębami!
     Bellona nie dyskutowała ze mną, wróciła do oglądania telewizji. Siedziała w rybaczkach i bluzce na szelkach, która przebijała jej sportowy biustonosz. W pierwszej chwili zrobiło mi się gorąco, ale jakimś cudem udało mi się nie patrzeć w tamtą stronę, a raczej na dół.
     - Dobrze - warknąłem, miałem jej już serdecznie dość - ale jeżeli nie przyjdę na noc lub zjawię się tutaj z jakąś panienką, to nie bądź zdziwiona.
     - Co mnie twoje panienki? Twoje życie prywatne obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg - odpowiedziała, a chwilę później wykrzywiła się jakby z bólu. Pewnie złapał ją skurcz i bardzo dobrze, należało jej się.
               
     Wyszedłem z limuzyny uśmiechnięty zawadiacko. Marynarkę szarego garnituru miałem odsłoniętą, pokazując czarną koszulę i niezawiązany, biały krawat. Włosy starannie odgarnąłem do tyłu. Rozbłyski fleszy dochodziły ze wszystkich stron. Oszalały ze szczęścia tłum ludzi podawał mi kartki, abym złożył na nich autograf. Nie spieszyło mi się, spokojnie wszystkich obszedłem, podpisując pomięte kartki. Kobiety dotykały moich ubrań i piszczały, gdy puszczałem im oczko. Niektóre wciskały mi w ręce małe karteczki z ich numerami. No tak, byłem sam i w dodatku nie miałem obrączki na palcu. Nic dziwnego, że się do mnie pchały.
     Nie czekając dłużej, udałem się do budynku, gdzie panowała cisza i spokój, zupełnie odmienny od tego, co działo się na zewnątrz. Gdy tylko wszedłem, powitał mnie właściciel lokalu i kelner wręczając kieliszek szampana. Podszedł do mnie mężczyzna w czarnym garniturze starannie zapiętym i wygładzonym. Blond włosy okalały jego twarz. Uśmiechnął się do mnie.
     - Lotthew - skinął głową, unosząc nieco kieliszek.
     - William - odwzajemniłem gest.
     - Gdzie twoja towarzyszka?
     - Zbuntowała się - odpowiedziałem westchnieniem.
     - Zdarza się. Kobiety są takie… nieprzewidywalne.
     - Myślę, że się mylisz. Jeżeli nie zna się swojej partnerki, to owszem, jest nieprzewidywalna, lecz jeżeli dobrze się ją pozna, to mniej więcej można określić, co kiedy będzie robić.

     Nie zagościłem długo na tej imprezie. Było zdecydowanie za sztywno, nie moje klimaty. Udałem się do pierwszego lepszego baru, acz nie sądziłem, że tak o mnie wpuszczą, więc spowiłem się niewidzialnością i śmiało wkroczyłem do środka, uważając, aby przypadkiem nie szturchnąć jednego z ochroniarzy.
     Mój strój był idealny, pozbyłem się tylko marynarki i krawatu, po czym usiadłem przy okrągłym barze i zamówiłem piwo. Rozejrzałem się. Ciemnie ściany były oświetlane przez czerwone lampy, stoliki z krzesełkami i boksy były ustawione przy ścianach. Na samym środku lokalu znajdował się bar w kształcie koła… no, może owalu. Pomiędzy barem a stolikami było miejsce do tańczenia.
     Dostałem swoje piwo i rozejrzałem się po ludziach. Było ich tutaj sporo, lecz najbardziej rzucała się w oczy grupka siedząca na kanapach. Byli to przeważnie sami mężczyźni, ubrani w skórzane kurtki ze specjalnie poobdzieranymi spodniami i ciężkimi butami. Mieli na rękach liczne blizny, a na ich stoliku stała masa butelek po alkoholu. Najbardziej rzuciła mi się jednak postać siedząca na samym środku. Była to jedyna kobieta.
     Cholera, to była moja kobieta!
     Bellona z założoną jedną nogą na drugą siedziała na samym środku w czerwonej, obcisłej sukience z głębokim dekoltem, w ręku miała papierosa i śmiała się razem z tym stadem zdziczałych niedźwiedzi.
     Jednak co innego mnie zastanawiało. Jej mina. Wyglądała na taką pewną siebie, wręcz szaloną. Wyglądała podobnie jak wtedy, gdy była jeszcze bezlitosną boginią wojny. Tej miny nigdy nie zapomnę.
     Za jednym razem wziąłem i wypiłem zawartość kufla, po czym cicho wstałem i postanowiłem zajść ją od tyłu. Dobrze, że pomiędzy kanapą i ścianą było trochę miejsca. Niewidzialność spotęguje moje nagłe pojawienie się za jej plecami.
     Usłyszałem kolejny wybuch śmiechu, a wtedy Bellona wzięła do buzi szklankę i zaczęła pić.
     - No proszę, mój aniołek pokazał rogi - pojawiłem się tuż za nią.
     Wszyscy spojrzeli na mnie wzrokiem pod tytułem „Czemu nam przerywasz zabawę, debilu?”, a Bellona zachłysnęła się i wypluła wszystko przed siebie. Przez chwilę kaszlała, a gdy złapała porządnie oddech, odwróciła się w moją stronę. Wyglądała teraz… normalnie. Jej mina szalonej bogini zniknęła nagle. Czyżby teraz miała zgrywać niewiniątko?
     Pokręciłem głową, William chyba miał rację. Kobiety są nieprzewidywalne, a w szczególności ta, która stoi przede mną.
     - Loki, co ty tutaj robisz? - patrzyła teraz na mnie niepewnie.
     - Co ja tu robię? Mógłbym się ciebie spytać o to samo - uniosłem brwi.
     - Hej, odczep się od naszej lali, znajdź sobie lepsze towarzystwo, przeszkadzasz nam - wtrącił się jeden z bezmózgich mięśniaków. Spojrzałem na niego.
     - To ty znajdź sobie inny stolik, przeszkadzasz mojemu ego - wysyczałem.
     - Coś ty do niego powiedział?! - inny wstał gwałtownie wyraźnie rozwścieczony.
     - Kurde, nie dość, że jeden głupi, to drugi głuchy. Trafił swój na swego. Dopełniacie się, panowie, jak nikt.
     - Loki! - syknął aniołek tracąc cierpliwość.
     - Nie wiem jak wy, chłopaki, ale ja chętnie przywaliłbym jakiemuś debilowi prosto w ryj! - brązowooki brunet podniósł się z miejsca i zaczął strzelać kościami pięści.
     - Świetnie. O… tutaj taki siedzi, na pewno to było do niego - wskazałem pistoletem M1911 najbliżej mnie siedzącego gościa.
     Wszyscy zamarli, każdy wpatrywał się w mój pistolet jak w największe zło świata. Debile na pewno nie spodziewali się, że noszę takie cacka przy sobie. Sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem z niej tłumik, który, jak gdyby nigdy nic, natychmiast przykręciłem do broni. Spojrzałem na nich zdziwiony.
     - No co wy? Nagle przeszła wam ochota? Akurat teraz zechciało wam się pomyśleć, że to może nie najlepszy pomysł, kiedy ja się już przygotowałem? Szkoda, a już myślałem, że zobaczę, jak czterech bezmózgich dryblasów wybija sobie zęby. To byłoby piękne - rozmarzyłem się.
     W jednej chwili Bellona przeskoczyła oparcie kanapy i znalazła się przy mnie. Pociągnęła mnie na zewnątrz przez tylne wyjście.
     - Co ty tutaj robisz? - wysyczała rozgniewana.
     - Nudziło mi się, więc przyszedłem tutaj. A ty co robisz w takim miejscu, w dodatku paląc papierosy i pijąc alkohol? Myślałem, że nie robisz takich rzeczy. A tak przy okazji, to ładny dekolt.
     Zaczerwieniła się, zaplatając ręce na piersiach, aby nie udało mi się czegokolwiek zobaczyć. Szkoda, przez chwilę miałem bardzo ładne widoki, przewyższanie Bellony było dla mnie dużym plusem.
     - To był pomysł Michała - wyszeptała, błądząc wzrokiem gdzieś na bok.
     - Co takiego? - teraz to mnie zastrzeliła, a raczej Michał. Będę musiał mu pogratulować naprawdę świetnego pomysłu.
     - No bo za chwilę do tej bandy powinien dołączyć mężczyzna, który trzyma z demonami i niektórymi bogami. Jest szefem mafii i Michałowi bardzo na nim zależy. Zna położenie wielu bogów, co może znacznie ułatwić nam pracę - tłumaczyła wciąż zawstydzona swoim wyglądem.
     - I ty się na to zgodziłaś, aniele? - wbiła paznokcie w swoje ramiona, nie cierpi, gdy tak ją nazywam, a ja zaśmiałem się w duchu. Kochałem ją rozwścieczać.
     - A co miałam zrobić? Michał powiedział, że to jedyna szansa, a ty byłeś na tym swoim bankiecie. Dzwoniłam do ciebie ja i on, ale miałeś wyłączony telefon.
     No tak, teraz to moja wina. Chociaż faktycznie mogli dzwonić, jakoś nie przyszło mi do głowy, aby włączyć telefon po wyjściu z gwiazdorskiej imprezy. Michał wymyślił coś na poczekaniu i pewnie to jedyne, co wpadło mu pod tą aureolkę. Szkoda tylko, że musiał ją w to wciągnąć.
     Westchnąłem ciężko. Podałem jej biały płaszcz, który pojawił się w mojej ręce. Przyjęła go speszona i zasłoniła swój dekolt. Odwróciła się i ruszyła ciasnym zaułkiem w stronę ulicy.
     Wszedłem do środka, lecz nie odszedłem daleko od progu drzwi. Z miejsca wycelowałem pistolet w bandę motocyklistów. Każdy po kolei dostawał kulkę w łeb, zanim którykolwiek zorientował się, co się stało, wszyscy mieli już dziury w mózgach, których pewnie tam nie było, ale to już inna sprawa. Nikt nie zareagował, jedynie para, która widziała pistolet w mojej ręce, zmyła się z baru jak najszybciej.
     Nie czekałem długo na ostatni cel. Wszedł chwilę po tym, gdy odstrzeliłem jego kompanów. Ubrany był tak samo jak jego towarzysze, lecz posiadał jeszcze znaczą ilość tatuaż, związane, długie włosy i przysłonięte chustą.
     Po barze rozległy się krzyki, gdy właśnie ten gość padł na środku sali martwy, z dziurą w skórzanej kurtce na wysokości serca. Pierwszy zareagował młody chłopaczek, umięśniony o brązowych włosach.
               
     Przez całą drogę ja i Bellona nie odzywaliśmy się do siebie. Pierwsza wyparowała z pojazdu i udała się do apartamentu. Zapłaciłem i ruszyłem jej śladem.
     Zamknęła się w swoim pokoju, słyszałem, jak bierze prysznic. Zaśmiałem się. Oczywiście najlepiej jest po takich przeżyciach wziąć prysznic. Szkoda tylko, że to tak nie działa, że złe wspomnienia nie spłynął razem z wodą.
     No, a teraz trzeba pomyśleć, co zrobić z tymi dwoma - Apollem i Erosem. Nie mogę pozwolić, aby którykolwiek dobrał się do mojego anioła. O nie, co to to nie. Po moim trupie! Bellona jest moja i ktokolwiek położy na niej łapy, gorzko tego pożałuje, już ja się o to postaram.


*** Nowa Funlandia

     Mary Kelly pracowała w niewielkiej firmie jako sekretarka. Nie była specjalnie uzdolniona, czy posiadała wysokie wykształcenie, lecz jej loki koloru miodowego, długie rzęsy, duże piersi i zgrabne nogi bez problemu załatwiły jej tak dobrze opłacalną pracę.
     Patrząc na dwóch mężczyzn, którzy nie wyglądali jak niegroźni amanci, próbowała dodzwonić się do swojego szefa, który, jak zwykle o tej porze dnia, nie odbierał telefonu. Zapewne pochłaniał teraz ogromnej ilości lunch w pobliskiej kawiarni, która bogaciła się na nim, jak nałogowy czytacz gazety Bravo. Zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, sprzedawcy podwyższali dla niego cenę dań.
     - Przykro mi, nie odbiera - powiedziała po raz trzeci Mary.
     - No nic, będziemy musieli poczekać na niego w jego gabinecie - wzruszył ramionami mężczyzna z blond lokami. Obaj skierowali się w stronę drzwi do gabinetu właściciela całej tej korporacji. Kobieta gwałtownie wstała z krzesła.
     - Ależ nie mogę panom na to pozwolić! Pod nieobecność szefa nikomu nie wolno wchodzić do jego gabinetu! Możecie panowie poczekać tutaj, na sofie - ruchem głowy wskazał skórzaną sofę stojącą w rogu.
     - Em… Nie, wolimy w gabinecie.
     - Wzywam ochronę!
     Niebieskooki podszedł do kobiety, uśmiechając się do niej zalotnie, położył rękę na jej ramieniu, po czym zsunął ją niżej, aż trafił na jej biodro, gdzie zatrzymał się. Wpił usta w jej szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu.
     - Uspokój się, księżniczko, niczego nie zrobimy, zaufaj nam - szepnął jej do ucha, a ona kiwnęła potakująco.
     Mężczyzna odkleił się od niej i wszedł do gabinetu, gdzie czekał już na niego jego towarzysz. Zamknęli za sobą, a sekretarka całkowicie uwiedziona miłosnym czarem, ani śmiała wzywać kogokolwiek. Kto wie, może okazując posłuszeństwo, jakoś się do niego przymili? To mogło by się okazać całkiem pożyteczne, biorąc pod uwagę fakt, że jej mieszkanie jest całkiem niedaleko.

     Potężnej postury mężczyzna ubrany w czarny, elegancki garnitur, wyszedł z windy, gdzie od razu powitała go jego sekretarka. Uśmiechnął się do niej i kiwnął głową. Kobieta z szerokim uśmiechem na twarzy powiadomiła go o gościach czekających w gabinecie. Zmarszczył czoło i nic nie mówiąc, wszedł do środka.
     Ktoś zasłonił żaluzje, przez co w pokoju panował półmrok. Zaświecił światło. W pomieszczeniu standardowo znajdowało się drewniane biurko, uginające się pod masą papierów, obrotowy fotel obity czarną skórą i wygodne krzesełko znajdujące się naprzeciw fotela, w razie, gdyby kiedyś zaprosił do siebie jednego z pracowników. Ponadto na przeciwnej ścianie wisiała czarna plazma, a w drewnianych meblach, odgrodzonych szybką znajdowały się segregatory, książki i filmy.
     Na pierwszy rzut oka wszystko było na swoim miejscu, jedynie przybyło dwóch kolesi. Jeden siedział na czarnym fotelu z nogami na biurku, a drugi wpatrywał się na widok za oknem, lekko odchylać żaluzję.
     Spojrzeli na mężczyznę, który wszedł do środka. Sięgający prawie dwóch metrów osiłek z brązową czupryną i piwnymi oczami, marynarka ledwo trzymała się na jego torsie, zapewne gdyby nabrał potężnego wdechu, guziki strzeliłyby na wszystkie strony. Z twarzy wyglądał na łagodnego i miłego, co było dla nich kompletnym zaskoczeniem.
     - Zmieniłeś się, chłopie - westchnął ten z nogami na biurku.
     - I to bardzo - dodał stojący przy oknie.
     - Kim wy jesteście? - spytał oniemiały dryblas.
     - Ja rozumiem nie pamiętać jego. Ale mnie? Własnego brata? Teraz to wbiłeś mi nóż w plecy.
     - Ifikles? - zamurowało go.
     - Nie, ty przerośnięty ośle! Apollo!
     - Apollo? Ty tutaj, ale co…?
     - Potrzebujemy cię do złapania jednej takiej bogini - wtrącił drugi. - A tak przy okazji, jakbyś już nie pamiętał swoich krewniaków, to jestem Eros.
     Mężczyzna lekko pobladł. Minęło tyle lat od ostatniego ich spotkania, tyle wieków. Przełknął ślinę. Ci dawaj nie mogli się tutaj znaleźć tylko, by złapać boginię. Na rzeczy było coś większego, o wiele większego.
     - O czym wy, do jasnej cholery, mówicie?
     - Herkulesie - Apollo podszedł do swojego brata, któremu sięgał do klatki piersiowej - czy pamiętasz może Bellonę?

Przejdź do:
- opowiadanie poprzednie: Opowiadanie 8
- opowiadanie następne: Opowiadanie 10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz