sc Agonia bogów: schyłek mitologii: Opowiadanie 18
Layout by Scar

piątek, 11 marca 2016

Opowiadanie 18

     Zadowolony Lucyfer pojawił się w jedynym z pokoi jego zamku w Piekle. Pokój z grubymi ścianami koloru czerwonego, bez żadnych okien, jedynie wielkie, mosiężne drzwi oraz białe, drewniane, prowadzące do łazienki. Przy jednej ścianie znajdowało się łóżko z bordową pościelą, a naprzeciw niego wielka szafa, zapewne na ubrania. Na innej ścianie wisiało wysokie lustro, a zaraz obok niego toaletka z kosmetykami.
     Gdy tylko wyprostował swoje skrzydła, towarzysząca mu kobieta spadła bezwładnie na ziemię. Uśmiechnął się na jej widok. Wreszcie miał ją u siebie i był z tego powodu bardzo zadowolony. Aby skutecznie ją odbić z rąk aniołów i tego pieprzonego boga kłamstw, musiał poświęcić kilkadziesiąt swoich sług, którzy jeszcze mogli mu się przydać do ważniejszych celów.
     - Witaj w nowym domu, Bellono. Spodoba ci się tutaj.
     - Czego ode mnie chcesz?
     - Ja? Niczego od ciebie nie chcę. Powiedzmy, że po prostu odezwało się we mnie ojcowski instynkt.
     - Ja wiem, że coś kombinujesz.
     - Ale dlaczego zaraz myślisz, że coś kombinuję? Musiałem zesłać na ziemię chordę demonów, aby jakoś odciągnąć cię od aniołów i tego całego Lokiego. Bo przecież dobrowolnie nie przyszłabyś do mnie, prawda?
     - Prędzej dałabym się posiekać - Lucyfer otworzył metalowe drzwi i stanął w ich progu.
     - No, ale teraz nikt cię już nie uratuje i zostaniesz tutaj. Trochę tutejszej atmosfery, a będziesz tak uległa, że nawet każdemu do łóżka wejdziesz.
     Wzięła rozbieg, aby staranować mężczyznę i uwolnić się stąd, lecz on szybko zamknął drzwi, przez co z impetem walnęła w metal. Zabolał ją bark, ale niebyt się tym przejęła. Nie miała zamiaru stać się taka, jak tutejsze kobiety. Po prostu nie mogła i będzie robić wszystko, aby tylko tego uniknąć.



                *** Niebo, biblioteka

     - Kłamco, za dużo przy tym siedzisz, zaraz zwariujesz! - upomniał go Michał.
     Loki siedział przed wielkim zbiorem zasad między Niebem a Piekłem już od tygodnia bez przerwy. Jedynie coś zjadł i wychodził na chwilę, aby zażyć tabletkę przeciwbólową, lecz wytrwale czytał, a wraz z kolejnymi słowami, miliony planów przechodziło mu przed oczami, miliony rozwiązań, każde dobre, lecz i tak to było za mało. Każdy dotychczasowy plan posiadał luki, na które nie mógł sobie pozwolić.
     Zamknięta księga leżała na skrzyżowanych nogach Lokiego. Rozmyślał o czymś. Głowę podpierał o rękę i wpatrywał się ślepo w podłogę. Układał najmniejsze szczegóły swojego genialnego planu. Wybrał jeden, który okazał się być najsprytniejszy, niepodważalny i bezpieczny.
     - Kłamco? Wszystko w porządku? Na pewno dobrze się czujesz? - Loki spojrzał na niego zaczerwienionymi z braku snu oczami i uśmiechnął się szaleńczo. Ten uśmiech był niebezpieczny i nie zwiastował nic dobrego.
     - Jasne i właśnie wymyśliłem, jak kopnąć Lucyfera prosto w ten piekielny tyłek.
     Tak jest, plan był idealny. Jednak choć wymyślił go sam Loki, bóg intryg i kłamstwa, to tak naprawdę może runąć przez jedno, niefortunne zdarzenie.

     Lucyfer siedział w swoim gabinecie. Czarne skrzydła były czujnie wysunięte w całej swojej okazałości. W ręce trzymał papierosa, a na wyciągnięcie ręki miał whisky w szklanej butelce. Intensywnie przypatrywał się w papier, a raczej czytał go z niewiarygodną szybkością.
     Ktoś zapukał głośno i nie czekając na zaproszenie, wparował do środka. Lucyfer uśmiechnął się na widok najpotężniejszego demona. Venom był potężnym mężczyzną sięgającym około dwóch metrów wysokości. Jego blada twarzy idealnie kontrastowała z niebieskimi jak lód oczami; białe, pozbawione koloru włosy związane były w niskiego kucyka. Skłonił się lekko na widok swego pana.
     - Witaj, Venomie, w czym mogę ci pomóc? - Lucyfer wygodniej usadowił się na swoim fotelu.
     - Witaj, Lucyferze. Cóż, przyszedłem do ciebie z niecodzienną propozycją - zaczął powali, lecz śmiało.
     - Słucham cię - sześcioskrzydły anioł oparł się łokciami o biurko i czekał na słowa głównego dowódcy piekielnej armii - drugiego co do hierarchii w piekle.
     - Słyszałem, że przyprowadziłeś jakąś kobietę, która ponoć jest twoją córką - Verom usiadł na skraju dębowego biurka Lucyfera, a ten nie zareagował.
     - W dodatku rzymską boginię. Masz co do niej jakieś zamiary? - przymrużył oczy, lecz doskonale zadawał sobie sprawę, do czego zmierza jego ulubiony podwładny.
     - Tak. Pomyślałem sobie, że skoro w naszej piekielnej hierarchii jestem zaraz po tobie, to twoja córka nie mogłaby mieć lepszego kandydata na męża, niżeli ja.
     - Wiesz, z chęcią bym odmówił, ale niestety masz rację. Nie ma lepszego od ciebie. Będziesz idealną partią - Verom uśmiechnął się, zeskoczył z biurka i uścisnął Lucyferowi rękę na znak zgody. Zapowiadało się wspaniale. Po tym ślubie Bellona już nigdy nie będzie mogła wrócić na górę i nikt nie będzie mógł ją uratować.
     Śmiałym krokiem władca piekieł ruszył w stronę pokoju swojej jedynej córki. Przez pierwsze dni sprawiała wiele problemów, była agresywna i nie dała sobie niczego powiedzieć, lecz z każdym dniem była coraz spokojniejsza.
     Wszedł do jej pokoju bez najmniejszej obawy. Bellona siedziała na łóżku z podkurczonymi nogami, które obejmowała. Jej wzrok nie zdradzał żadnych emocji. Wyglądała jak obłąkana.
     - Witaj, Belloncio! - przywitał ją radosnym, melodyjnym głosem.
     Usiadł obok niej, a ona w ogóle nie zareagowała. Nie spojrzała na niego, nawet nie drgnęła, gdy zaczął głaskać ją po głowie i bawić się je kosmykiem włosów.
     - Mam dla ciebie świetną wiadomość. Wychodzisz za mąż. Mam dla ciebie świetnego kandydata, z którego będziesz bardzo zadowolona - nic nie odpowiedziała.
     Lucyfer spoważniał. Skoro nie miała zamiaru się odzywać, to nie opłacało się nawet z nią rozmawiać.
     - Twoje milczenie jest bardzo wymowne. Natychmiast zaczynam przygotowania. A i pozwól, że to ja wybiorę dla ciebie suknię. W twoim aktualnym stanie ja będę miał lepszy gust. Żegnaj.
     Bellonę coś tknęło od środka. Bardzo chciała coś teraz powiedzieć, chciała krzyknąć, zaprotestować, ale nie widziała w tym większego sensu, było jej to obojętne. Tylko jedna łza spłynęła jej po policzku.
     - Loki - wyszeptała nieco piskliwym głosem.
     - Lokiego tu nie ma i na pewno nie przyjdzie cię uratować. A nawet jeżeli się odważy, to będzie już za późno. - warknął rozzłoszczony władca Piekła.
               
     „Wielki dzień” zbliżał się wielkimi krokami. Przygotowania ruszyły pełną parą, Lucyfer już oto zadbał. Zależało mu na czasie, w szczególności, że Loki nawet nie próbował jej odbić. Czuł, że planuje grubszą sprawę i to go niepokoiło. Loki był sprytny, potrafił myśleć obiektywnie i krytycznie na każdy swój plan, to czyniło go niebezpiecznym.
     Przyszedł do swojej córki z suknią, którą kazał uszyć. Towarzyszyły mu dwie demonice, ubrane bardzo skąpo, z których seksapil aż ociekał. Ponętnymi ruchami zaczęły ubierać córkę ich pana.
     Suknia była koloru czarnego ze złotą koronką. Miała krótkie rękawki, do tego była rozkloszowana. Biały pasek opinał jej talię, podkreślając biodra. Sukienka sięgała jej poniżej kolan, co bardzo zdziwiło demonice. Pod spodem miała czarną, koronkową bieliznę, aby urozmaicić noc poślubną jej mężowi. Włosy miała delikatnie związane na lewym boku. Lucyfer jednak chciał, aby to właśnie Bellona wyróżniała się w gąszczu tych wszystkich kobiet, które będą jak najskąpiej ubrane.
     Demonice wyszły, a ona usiadła na krześle i ślepo wpatrywała się w ścianę, na której nic nie było. Zamknęła się otaczający ją świat. Nie chciała, aby tutejsza zaraza dopadła ją i zainfekowała jej duszę i rozum. Mimo to wewnątrz siebie była zrozpaczona i modliła się, by Loki ją uratował.
     Gdy była gotowa, do jej komnaty wparował jej ojciec, który paradoksalnie ubrany był w biały garnitur. Jego córka całkowicie go zignorowała, więc jego przyjemny uśmiech zszedł z twarzy.         Lucyfer spokojnym krokiem podszedł do otępiałej Bellony, delikatnie, aczkolwiek stanowczo chwycił jej podbródek i uniósł, aby spojrzała na jego szeroki uśmiech. No bo kto na jego miejscu nie uśmiechałby się, gdyby wydawał córkę za najlepszą partię w całym Piekle? Bellona cierpliwie patrzyła na niego, ale nic nie powiedziała, nie poruszyła się. Kompletne zero.
     - Może to i dobrze - mruknął Lucyfer - przynajmniej nie będzie w łóżku protestować.



Przejdź do:
- Rozdział poprzedni: Opowiadanie 17

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz