Zadowolony
Lucyfer pojawił się w jedynym z pokoi jego zamku w Piekle. Pokój z grubymi
ścianami koloru czerwonego, bez żadnych okien, jedynie wielkie, mosiężne drzwi
oraz białe, drewniane, prowadzące do łazienki. Przy jednej ścianie znajdowało
się łóżko z bordową pościelą, a naprzeciw niego wielka szafa, zapewne na ubrania.
Na innej ścianie wisiało wysokie lustro, a zaraz obok niego toaletka z
kosmetykami.
Gdy
tylko wyprostował swoje skrzydła, towarzysząca mu kobieta spadła bezwładnie na
ziemię. Uśmiechnął się na jej widok. Wreszcie miał ją u siebie i był z tego
powodu bardzo zadowolony. Aby skutecznie ją odbić z rąk aniołów i tego
pieprzonego boga kłamstw, musiał poświęcić kilkadziesiąt swoich sług, którzy
jeszcze mogli mu się przydać do ważniejszych celów.
-
Witaj w nowym domu, Bellono. Spodoba ci się tutaj.
- Czego
ode mnie chcesz?
-
Ja? Niczego od ciebie nie chcę. Powiedzmy, że po prostu odezwało się we
mnie ojcowski instynkt.
- Ja
wiem, że coś kombinujesz.
-
Ale dlaczego zaraz myślisz, że coś kombinuję? Musiałem zesłać na ziemię chordę
demonów, aby jakoś odciągnąć cię od aniołów i tego całego Lokiego. Bo przecież
dobrowolnie nie przyszłabyś do mnie, prawda?
-
Prędzej dałabym się posiekać - Lucyfer otworzył metalowe drzwi i stanął w ich
progu.
-
No, ale teraz nikt cię już nie uratuje i zostaniesz tutaj. Trochę tutejszej
atmosfery, a będziesz tak uległa, że nawet każdemu do łóżka wejdziesz.
Wzięła
rozbieg, aby staranować mężczyznę i uwolnić się stąd, lecz on szybko zamknął
drzwi, przez co z impetem walnęła w metal. Zabolał ją bark, ale niebyt się tym
przejęła. Nie miała zamiaru stać się taka, jak tutejsze kobiety. Po prostu nie
mogła i będzie robić wszystko, aby tylko tego uniknąć.
*** Niebo, biblioteka
-
Kłamco, za dużo przy tym siedzisz, zaraz zwariujesz! - upomniał go Michał.
Loki
siedział przed wielkim zbiorem zasad między Niebem a Piekłem już od tygodnia
bez przerwy. Jedynie coś zjadł i wychodził na chwilę, aby zażyć tabletkę
przeciwbólową, lecz wytrwale czytał, a wraz z kolejnymi słowami, miliony planów
przechodziło mu przed oczami, miliony rozwiązań, każde dobre, lecz i tak to
było za mało. Każdy dotychczasowy plan posiadał luki, na które nie mógł sobie
pozwolić.
Zamknięta
księga leżała na skrzyżowanych nogach Lokiego. Rozmyślał o czymś. Głowę
podpierał o rękę i wpatrywał się ślepo w podłogę. Układał najmniejsze szczegóły
swojego genialnego planu. Wybrał jeden, który okazał się być najsprytniejszy,
niepodważalny i bezpieczny.
-
Kłamco? Wszystko w porządku? Na pewno dobrze się czujesz? - Loki spojrzał na
niego zaczerwienionymi z braku snu oczami i uśmiechnął się szaleńczo. Ten
uśmiech był niebezpieczny i nie zwiastował nic dobrego.
-
Jasne i właśnie wymyśliłem, jak kopnąć Lucyfera prosto w ten piekielny tyłek.
Tak
jest, plan był idealny. Jednak choć wymyślił go sam Loki, bóg intryg i kłamstwa, to tak naprawdę może runąć przez jedno, niefortunne zdarzenie.
Lucyfer
siedział w swoim gabinecie. Czarne skrzydła były czujnie wysunięte w całej
swojej okazałości. W ręce trzymał papierosa, a na wyciągnięcie ręki miał whisky
w szklanej butelce. Intensywnie przypatrywał się w papier, a raczej czytał go z
niewiarygodną szybkością.
Ktoś
zapukał głośno i nie czekając na zaproszenie, wparował do środka. Lucyfer
uśmiechnął się na widok najpotężniejszego demona. Venom był potężnym mężczyzną
sięgającym około dwóch metrów wysokości. Jego blada twarzy idealnie
kontrastowała z niebieskimi jak lód oczami; białe, pozbawione koloru włosy
związane były w niskiego kucyka. Skłonił się lekko na widok swego pana.
-
Witaj, Venomie, w czym mogę ci pomóc? - Lucyfer wygodniej usadowił się na swoim
fotelu.
-
Witaj, Lucyferze. Cóż, przyszedłem do ciebie z niecodzienną propozycją - zaczął
powali, lecz śmiało.
-
Słucham cię - sześcioskrzydły anioł oparł się łokciami o biurko i czekał na
słowa głównego dowódcy piekielnej armii - drugiego co do hierarchii w piekle.
-
Słyszałem, że przyprowadziłeś jakąś kobietę, która ponoć jest twoją córką -
Verom usiadł na skraju dębowego biurka Lucyfera, a ten nie zareagował.
- W
dodatku rzymską boginię. Masz co do niej jakieś zamiary? - przymrużył oczy,
lecz doskonale zadawał sobie sprawę, do czego zmierza jego ulubiony podwładny.
-
Tak. Pomyślałem sobie, że skoro w naszej piekielnej hierarchii jestem zaraz po
tobie, to twoja córka nie mogłaby mieć lepszego kandydata na męża, niżeli ja.
-
Wiesz, z chęcią bym odmówił, ale niestety masz rację. Nie ma lepszego od
ciebie. Będziesz idealną partią - Verom uśmiechnął się, zeskoczył z biurka i
uścisnął Lucyferowi rękę na znak zgody. Zapowiadało się wspaniale. Po tym
ślubie Bellona już nigdy nie będzie mogła wrócić na górę i nikt nie będzie mógł
ją uratować.
Śmiałym
krokiem władca piekieł ruszył w stronę pokoju swojej jedynej córki. Przez
pierwsze dni sprawiała wiele problemów, była agresywna i nie dała sobie niczego
powiedzieć, lecz z każdym dniem była coraz spokojniejsza.
Wszedł
do jej pokoju bez najmniejszej obawy. Bellona siedziała na łóżku z
podkurczonymi nogami, które obejmowała. Jej wzrok nie zdradzał żadnych emocji.
Wyglądała jak obłąkana.
-
Witaj, Belloncio! - przywitał ją radosnym, melodyjnym głosem.
Usiadł
obok niej, a ona w ogóle nie zareagowała. Nie spojrzała na niego, nawet nie
drgnęła, gdy zaczął głaskać ją po głowie i bawić się je kosmykiem włosów.
-
Mam dla ciebie świetną wiadomość. Wychodzisz za mąż. Mam dla ciebie świetnego
kandydata, z którego będziesz bardzo zadowolona - nic nie odpowiedziała.
Lucyfer
spoważniał. Skoro nie miała zamiaru się odzywać, to nie opłacało się nawet z
nią rozmawiać.
-
Twoje milczenie jest bardzo wymowne. Natychmiast zaczynam przygotowania. A i
pozwól, że to ja wybiorę dla ciebie suknię. W twoim aktualnym stanie ja będę
miał lepszy gust. Żegnaj.
Bellonę
coś tknęło od środka. Bardzo chciała coś teraz powiedzieć, chciała krzyknąć,
zaprotestować, ale nie widziała w tym większego sensu, było jej to obojętne.
Tylko jedna łza spłynęła jej po policzku.
-
Loki - wyszeptała nieco piskliwym głosem.
-
Lokiego tu nie ma i na pewno nie przyjdzie cię uratować. A nawet jeżeli się
odważy, to będzie już za późno. - warknął rozzłoszczony władca Piekła.
„Wielki
dzień” zbliżał się wielkimi krokami. Przygotowania ruszyły pełną parą, Lucyfer
już oto zadbał. Zależało mu na czasie, w szczególności, że Loki nawet nie
próbował jej odbić. Czuł, że planuje grubszą sprawę i to go niepokoiło. Loki
był sprytny, potrafił myśleć obiektywnie i krytycznie na każdy swój plan, to
czyniło go niebezpiecznym.
Przyszedł
do swojej córki z suknią, którą kazał uszyć. Towarzyszyły mu dwie demonice,
ubrane bardzo skąpo, z których seksapil aż ociekał. Ponętnymi ruchami zaczęły
ubierać córkę ich pana.
Suknia
była koloru czarnego ze złotą koronką. Miała krótkie rękawki, do tego była
rozkloszowana. Biały pasek opinał jej talię, podkreślając biodra. Sukienka
sięgała jej poniżej kolan, co bardzo zdziwiło demonice. Pod spodem miała
czarną, koronkową bieliznę, aby urozmaicić noc poślubną jej mężowi. Włosy miała
delikatnie związane na lewym boku. Lucyfer jednak chciał, aby to właśnie
Bellona wyróżniała się w gąszczu tych wszystkich kobiet, które będą jak
najskąpiej ubrane.
Demonice
wyszły, a ona usiadła na krześle i ślepo wpatrywała się w ścianę, na której nic
nie było. Zamknęła się otaczający ją świat. Nie chciała, aby tutejsza zaraza dopadła ją i zainfekowała jej duszę i rozum. Mimo to wewnątrz siebie była
zrozpaczona i modliła się, by Loki ją uratował.
Gdy
była gotowa, do jej komnaty wparował jej ojciec, który paradoksalnie ubrany był
w biały garnitur. Jego córka całkowicie go zignorowała, więc jego przyjemny
uśmiech zszedł z twarzy. Lucyfer
spokojnym krokiem podszedł do otępiałej Bellony, delikatnie, aczkolwiek
stanowczo chwycił jej podbródek i uniósł, aby spojrzała na jego szeroki
uśmiech. No bo kto na jego miejscu nie uśmiechałby się, gdyby wydawał córkę za
najlepszą partię w całym Piekle? Bellona cierpliwie patrzyła na niego, ale nic
nie powiedziała, nie poruszyła się. Kompletne zero.
-
Może to i dobrze - mruknął Lucyfer - przynajmniej nie będzie w łóżku
protestować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz